Porozmawiajmy o... cz. II





Marta w całej swojej krasie:)
Oko w oko z Malutką – studentką, bloggerką, łowczynią autografów oraz miłośniczką muzyki i śpiewu

Marta Krysztofiak to studentka i bloggerka.  Sama o sobie mówi tak: Prowadzę blog nie tylko o autografach, ale również drugi o mojej ulubionej piosenkarce Gosi Andrzejewicz, na który serdecznie wszystkich zapraszam: www.gosia-otworz-oczy.blog.onet.pl
Nie zdziwcie się też, jeśli spotkacie ją podśpiewującą, bo jak sama stwierdza:  Śpiewam dla siebie, odpręża mnie to i dzięki muzyce zapominam o problemach, a przecież każdy się z nimi boryka.
Specjalnie dla Was Marta udzieliła mi wywiadu, w którym opowiedziała o swoich pasjach i życiu. 

M.M.: Na swoim blogu piszesz, że kolekcjonowaniem autografów zajmujesz się od dwóch lat. Czy To Twoja pierwsza poważna pasja?
Marta Krysztofiak: Zajmuję się autografami od około 2 lat, ale to nie jest akurat najważniejsza moja pasja. Moją największą pasją odkąd pamiętam jest muzyka i śpiew.
M.M.: Oprócz łowienia autografów oraz prowadzenia bloga, co jeszcze porabiasz?
M.K.:  Oprócz kolekcjonowania autografów studiuję na II roku socjologii Wyższej Szkoły Gospodarki w Bydgoszczy, a tak dla siebie pośpiewuję.
M.M.: Można wiedzieć, co najczęściej śpiewasz?
M.K.: Najczęściej śpiewam utwory Ewy Farnej i Sylwii Grzeszczak.
M.M.: Dlaczego akurat autografy?
M.K.: Ponieważ uważam, że autografy to bardzo unikalna kolekcja. Nie każdy może i potrafi  je zdobyć.
Malutka w innym ujęciu...
M.M.: Które ze swoich zdobyczy uznajesz za najcenniejsze i dlaczego?
M.K.: Ostatnio otrzymałam wymarzony autograf od Katarzyny Dąbrowskiej, aktorki z serialu "Na dobre i na złe". Aktorka ta ujęła mnie wielkim szacunkiem do fanów, ponieważ mimo że jest zajęta bardzo pracą nie tylko na planie, bo jeszcze śpiewa, odpisała na mój list. Do grona wymarzonych trafił też autograf od Ewy Farnej, znakomitej 19-letniej wokalistki i świetnej kobiety, którą bardzo podziwiam. Przede wszystkim najcenniejsze autografy dla mnie pochodzą od Gosi Andrzejewicz, gdyż to pierwsza tak znana osoba, z którą mogłam się spotkać.
M.M.: Czy dużo osób do Ciebie pisze, korzysta z Twoich rad? Chodzi mi tu głównie o to, jak zdobyć autograf.
M.K.: Mam skromne grono znajomych, które czasami mi się zwierzają i staram się służyć im radą. Jeśli chodzi o autografy, to w większości, niestety, trzeba wysyłać koperty zwrotne, a są też takie, gdzie można tylko poprzez wysyłanie maila. Wszystko jest napisane na moim blogu. Serdecznie zapraszam do odwiedzania.
M.M.: Zjada mnie ciekawość, skąd pseudonim „Malutka”?
M.K.: Ten pseudonim wziął się z czasów liceum. Moja koleżanka wymyśliła dla mnie ksywkę, bo w liceum praktycznie każdy miał jakąś ksywkę, to i ja chciałam też mieć.
M.M.: Czym chciałabyś się w przyszłości zajmować w życiu?
M.K.: W przyszłości chciałabym znaleźć dobrą pracę, o co w dzisiejszych czasach niełatwo.
M.M.: Czy bycie osobą z niepełnosprawnością wpływa na to, jak inni Cię odbierają?
M.K.: Sama nie wiem... Ludzie różnie mnie postrzegają, są i tacy, którzy na początku nie dostrzegają tej niepełnosprawności, więc muszę nieraz tłumaczyć się np. ze swojego niedosłuchu...
M.M.: Utrudnia Ci to egzystencję?
M.K.:  Teraz już nie, ale gdy byłam uczennicą szkoły podstawowej i gimnazjum, niestety, utrudniało mi to relacje z rówieśnikami.
M.M.: Twoje motto życiowe?
M.K.: Moje motto życiowe to: "Nigdy się nie poddawaj, nawet jeśli wiesz, że stoisz na straconej pozycji".
M.M.: O czym marzysz?
M.K.: Marzę o tym, by zaśpiewać na scenie z Ewą Farną.
Wszystkie zdjęcia są własnością Marty Krysztofiak.
***
Motto życiowe nieco bym zmodyfikowała, w moim wydaniu brzmi ono bowiem tak: "Nigdy się nie poddawaj, nawet jeśli myślisz, że stoisz na straconej pozycji".
Co zaś do marzenia, jest ono bardzo konkretne i ambitne. Życzmy więc Marcie, aby się ziściło. A może ktoś będzie mógł jej pomóc w realizacji marzeń?

***


Człowiek, który wzruszył Roberta Janowskiego…



Tomasz Kopyszka w programie (po prawej)
Tomasz Kopyszka to mieszkaniec Złotnik Kujawskich, student ostatniego roku mechatroniki na Uniwersytecie Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy. Dzięki niemu o stolicy naszej gminy - w poniedziałek 15 października - usłyszała cała Polska. Pan Tomasz bowiem wystąpił w programie „Jaka to melodia?”, w którym miał okazję popisać się nie tylko wiedzą na temat piosenek, ale i talentem tanecznym. Po nagraniu wrócił do domu z dwoma kuferkami oraz uczciwie zarobioną kwotą 290 zł. Najcenniejsze okazały się jednak przeżycia i dobra zabawa podczas programu.



M.M.: Podobno wychowywał się Pan na programie „Jaka to melodia?”
Tomasz Kopyszka: To prawda. Muzyka, która jest grana w „Jaka to melodia?” pokrywa się w zdecydowanej większości z muzyką mojego dzieciństwa. Aczkolwiek muzyka, której słucham obecnie, nie ma za dużo wspólnego z tą, która pojawia sie w programie.
M.M.: Kiedy zdecydował się Pan wziąć udział w eliminacjach do programu i jak to wyglądało? Brał Pan w nich udział dwa razy?
T.K.: W eliminacjach do programu brałem udział trzy razy. Pierwszy raz był w 2008 roku w Bydgoszczy. Nie był on zbytnio udany dla mnie. Kolejny raz udałem się na eliminacje w styczniu 2012 roku do Torunia. Po niespełna miesiącu otrzymałem telefon z zaproszeniem na nagranie. Niestety, termin nagrania pokrywał się z egzaminem, który miałem na jednym z dwóch kierunków studiów i musiałem odmówić. Zapewniono mnie, że pod koniec kolejnego miesiąca znów ktoś zadzwoni z zaproszeniem. Niestety, nikt nie zadzwonił. Ostatni raz na eliminacjach byłem we wrześniu w Gdańsku. Polegały one na wypełnieniu ankiety, następnie odwróceniu jej na drugą stronę, wysłuchaniu sześciu fragmentów muzycznych i zanotowanie ich tytułów i wykonawców. Ostatnim etapem przesłuchania było zaprezentowanie w ciekawy sposób swojej osoby.
M.M. Ten trzeci raz okazał się zatem najszczęśliwszy. Kiedy się odbyło i jak wyglądało nagranie programu?
T.K.: Nagranie odbyło się 15 września w "Studio 5" przy Woronicza 17 w Warszawie o godzinie 20. Był to ostatni odcinek nagrywany tego dnia. Program nagrywany jest w małym studiu, w którym mieści się tylko okrągły podest, na którym toczy się gra, miejsca dla publiczności oraz telebim, którego w TV nie widać. Nagranie trwało około 50 minut.
M.M.: Był Pan stremowany? Na ekranie wyglądał Pan raczej na spokojnego, ale zapewne łatwiej odpowiadać, siedząc przed telewizorem niż w studio?
T.K.: Podczas oczekiwania na nagranie stresu nie było. Po wejściu do studia również nie, ponieważ wszystko zaczęło się dziać bardzo szybko i w momencie, gdy chciałem zacząć się stresować, pojawiła się tablica z hasłami. Wtedy trzeba było się skupić i zacząć myśleć, co może się pod nimi kryć.
M.M.: Umowa nie pozwalała Panu ujawniać szczegółów przed emisją programu?
T.K.: Tak. W umowie jednym z punktów było nieudzielanie osobom trzecim informacji na temat nagród wygranych w programie.
M.M.: 15 października dostarczył Pan wielu emocji, siedzącym przed telewizorami obywatelom gminy Złotniki Kujawskie, swojej rodzinie, kolegom i przyjaciołom. Z jakimi komentarzami się Pan potem spotykał?
T.K.: Spotkałem się z bardzo sympatycznymi komentarzami. Gratulowano mi. Z bardzo przyjazną ironią chwalono mój układ taneczny.
M.M.: Robert Janowski skomentował Pana wejście do trzeciej rundy stwierdzeniem: „prawdziwy rzut na taśmę”. Zdążył Pan w ostatniej chwili…
T.K.: Tak. To jest gra, w której wszystko się może zdarzyć. Dzięki temu odcinek stał się nieprzewidywalny.
M.M.: Wcześniej nadusił Pan przycisk, ale umknął Panu tytuł. Nagła pustka w głowie, nerwy?
T.K.: Szczerze mówiąc, to postanowiłem po prostu pierwszy nacisnąć przycisk. Nie wiedziałem co to za piosenka (śmiech).
M.M.: W ogóle w czasie nagrania takiego programu jest miejsce na spontaniczne zachowanie i reakcje, oczywiście poza emocjami związanymi z grą?
T.K.: W czasie przerw pomiędzy rundami jest około dwóch minut na komentarze, dotyczące gry, przemyślenia, dokończenie rozmowy z czasu nagraniowego, poprawki charakteryzatorskie i małe wskazówki reżysera dotyczące np. ustawienia na stanowisku.
M.M.: Widownia reaguje spontanicznie czy na zawołanie?
T.K.: Publiczność jest bardzo dobrze przygotowana i doskonale zna swoje role.
M.M.: Rozczarowało Pana wycięcie niektórych kwestii, które Pan wypowiedział w programie?
T.K.: Trochę aczkolwiek wiem, że czas antenowy jest ograniczony i montażysta wybiera tylko te fragmenty, które najbardziej pasują do charakteru programu.
M.M.: Udało się Panu zaskoczyć i wzruszyć Roberta Janowskiego. Proszę przybliżyć naszym czytelnikom tę sytuację. Jesteśmy żądni szczegółów!
T.K.: Prezentem, który otrzymał Robert Janowski były zdjęcia mieszkania, w którym się urodził. Zbiegiem okoliczności jest fakt, że w tym mieszkaniu mieszka obecnie moja rodzina, która wyraziła zgodę na obfotografowanie miejsca. Jedynymi osobami, które wiedziały o prezencie do czasu wręczenia, byłem ja i reżyser programu.
M.M.: Nie wygrał Pan odcinka. Czuł się Pan zawiedziony? Słyszałam, że z nagrania wrócił Pan zadowolony i z upominkami?
T.K.: Absolutnie nie czułem się zawiedziony. Od początku nie nastawiałem się na zwycięstwo. Nie chciałem być ostatni i nie byłem, więc mogę uznać występ za udany.
M.M.: Zaproponowano Panu kolejny występ w programie. Wie Pan już kiedy i czy się Pan zdecyduje?
T.K.: O ponowny udział w programie można sie starać po półrocznej przerwie. Jeżeli tylko zdążę się do tego czasu odpowiednio przygotować, to oczywiście zgłoszę się do ludzi odpowiedzialnych za dobór uczestników programu.
M.M.: Czy oprócz Roberta Janowskiego, poznał Pan jakichś sławnych ludzi? W programie występował Andrzej Grabowski…
T.K.: Niestety. Piosenki, które wykonywane są w programie, puszczane są z odtworzenia.
M.M.: Jakich rad udzieliłby Pan osobom, które pragną - tak jak Pan - wystąpić w „Jaka to melodia?”
T.K.: Najważniejsze jest to, aby podchodzić do programu jako do zabawy, w której można wygrać,  ale niekoniecznie. Niezależnie od tego, ile się osiągnie, jest to okazja do przetarcia pierwszych szlaków, poznania nowych ludzi i dobrej zabawy. 
   ***

Autoportret
Jestem niesamowitym szczęściarzem, że mam tak cudownych rodziców!”


Damiana poznałam kilka lat temu, kiedy zaczął uczęszczać do I klasy gimnazjum. Już wtedy wyróżniał się wysoką kulturą bycia oraz języka. Poza tym pisał wiersze, tworzył reportaże, robił ciekawe zdjęcia, nagrywał krótkie filmy i miał zacięcie aktorskie, ale przede wszystkim wyróżniał się niezwykłą wyobraźnią. Jaki zrobił z tych talentów użytek? Posłuchajcie…
M.M.: Obecnie jesteś studentem II roku filologii  angielskiej na UMK w Toruniu, ale chyba nie zawsze akurat taki kierunek studiów był Twoim marzeniem? 
Damian Noszkowicz: Nie, z tym bywało różnie. Jak każdy młody człowiek, miałem milion pomysłów na minutę, co zrobić ze swoim życiem. Aktorstwo, dziennikarstwo, filmoznawstwo, etc… Ale wybór padł na filologię angielską, gdyż uwielbiam ten krąg kulturowy i oczywiście język. Poza tym są to studia, które nie zamykają człowieka na konkretną dziedzinę, a tego za każdą cenę chciałem uniknąć.
M.M.: Od zawsze fascynowałeś się teatrem, filmem, fotografiką i masz w tym względzie poważne osiągnięcia. Które z nich są dla Ciebie najważniejsze?
D.N.: Najważniejsze jest to ostatnie, a mianowicie wyróżnienie jury i nagroda publiczności na XXI KATAR FILM za film ‘mówiMY’. Byłem najmłodszym uczestnikiem i swój dokument zrobiłem całkowicie sam. Pozostali mieli do dyspozycji profesjonalny sprzęt i kilkadziesiąt ludzi do pomocy. Zostałem dostrzeżony przez profesjonalne jury, jak i przez publikę – to cieszy podwójnie.
M.M.: Gratuluję! A jak Twoje dzieła odbiera rodzina, przyjaciele oraz osoby postronne?
D.N.: Rodzina wspiera mnie w każdym aspekcie, zawsze mogę liczyć na ich poparcie i pomoc – czy chodzi się o niespodziewany wyjazd na sesję zdjęciową, pokaz mody, czy cokolwiek innego. Jestem niesamowitym szczęściarzem, że mam tak cudownych rodziców! Znajomi również zawsze mnie wspierają. Otaczam się osobami, które szczerze kibicują mi w dalszym rozwoju i naprawdę cieszą się z każdego sukcesu. Z tego co wiem, to nawet wielu nieznanych mi ludzi przygląda się temu, co robię i z zainteresowaniem śledzi dalszy rozwój – to bardzo miłe i schlebiające.
M.M.: Okres liceum był chyba najbardziej płodnym twórczo w Twoim życiu, jak dotąd?
D.N.: Trudno to stwierdzić, gdyż obecnie robię wiele różnych rzeczy – mam tak napięty grafik, że czasem zasypiam na stojąco, więc wydaje mi się, że teraz robię więcej, niż kiedykolwiek przedtem. Jednakże liceum bardzo mnie rozwinęło pod względem artystycznym, gdyż nikt tam nie podcinał mi skrzydeł, a wręcz przeciwnie.
M.M.: Co z Tych pasji pozostało do dziś?
D.N.: Wszystko! Najważniejsza jest chęć podjęcia działania – jeśli jesteśmy wystarczająco silni i mamy dostateczną ilość samozaparcia, to osiągniemy więcej, niż byśmy chcieli.
M.M.: Widzę, ze jesteś pełen entuzjazmu. Czy Twoim zdaniem to prawda, że człowiekowi bardziej wrażliwemu niż przeciętny człowiek, patrzącemu na świat artystycznym okiem trudniej jest w życiu?
D.N.: Zgodzę się, ale po części. Osoby bardziej wrażliwe są też bardziej świadome. To jednocześnie klątwa i błogosławieństwo. Wydaje mi się, że gdybym tak notorycznie nie analizował rzeczywistości i nie patrzył na nią przez pryzmat Sztuki, to byłbym bardziej ubogi i nie poznałbym siebie tak bardzo. Choć z drugiej strony pewnie miałbym mniej zmartwień. Trzeba nauczyć się manipulować wrażliwością i dawać jej upust wtedy, gdy mamy pewność, że nikt nie wykorzysta jej przeciw nam. Wtedy widzimy więcej i za pomocą różnych środków wyrazu możemy przekazać to innym.
M.M.: Studiujesz, a co poza tym?
Fot. Damian Noszkowicz
D.N.: Robię wiele rzeczy. Współpracuję z Warsztatami Fotografii Mody w Bydgoszczy, dzięki czemu często tworzę video- i fotorelacje z pokazów mody i sesji zdjęciowych. Jestem dziennikarzem muzycznym w internetowym magazynie Brand New Anthem, dla którego piszę recenzje płyt, relacje z koncertów, felietony oraz przeprowadzam wywiady z muzykami. Robię zdjęcia – od ślubów poprzez sesje z modelkami i modelami, aż do fotografii koncertowej. Realizuję własne projekty artystyczne i filmowe. Póki co z powodzeniem, gdyż przed moim obiektywem stanęły między innymi: Anna Bałon, finalistka drugiej edycji Top Model oraz Mela Koteluk, piosenkarka, która w maju wydała swój debiutancki krążek. Oprócz tego chodzę na wernisaże wystaw, pokazy mody, koncerty, do kina i teatru. Staram się być jak najbliżej Sztuki, jak tylko się da, bo tam czuję się najlepiej.
M.M.: Jesteś absolwentem Szkoły Podstawowej w Palczynie, Gimnazjum w Złotnikach Kujawskich i I LO im. Jana Kasprowicza w Inowrocławiu. Która z tych szkół odcisnęła na Tobie największe piętno w sensie pozytywnym, oczywiście.
D.N.: Zdecydowanie liceum, gdyż stworzyło mi warunki do rozwoju i zachęcało do tego, by iść dalej – mam na myśli zarówno nauczycieli, jak i rówieśników.
M.M.: Myślisz już o tym, czym konkretnie chciałbyś się zajmować w przyszłości, czy  na razie żyjesz chwilą obecną?
D.N.: Myślę nieustannie. Chciałbym się związać ze Sztuką, mieć możliwość swobodnego tworzenia. Wydaje mi się, że moda, film i fotografia to to, czym chcę się zająć. Na szczęście można to wszystko połączyć – póki co mi się udaje i mam nadzieję, że za kilka lat będzie to dla mnie nie tylko źródłem wielkiej radości, ale i również dochodu.
M.M.: Czy myślisz, że taki młody, inteligentny, wrażliwy człowiek jak Ty, znajdzie po zakończeniu edukacji miejsce w naszej gminie, czy też trzeba będzie ruszać w Polskę, a może nawet w świat w poszukiwaniu lepszej przyszłości?
D.N.: Dziękuję za komplementy. Wszystko zależy od tego, jakie kto ma ambicje. Ze swojego doświadczenia mogę powiedzieć, że nie znajdzie – wiejska gmina nie zapewni odpowiednich warunków do tego, by się rozwijać, bo rozwój kończy się bardzo szybko i wtedy stoi się w miejscu. Ja na przykład nigdy nie rozważałem robienia filmów, które miałby jakąś wartość artystyczną, gdy byłem w gimnazjum. Dopiero liceum pokazało mi, że tak można. Dla mnie Toruń jest już zbyt mały, jeśli mam być szczery.
M.M.: Co sądzisz o inicjatywie stworzenia niezależnej gazety gminnej, takiej jaką jest miesięcznik „Gmina w obiektywie”?
D.N.: Dzięki takiemu miesięcznikowi mieszkańcy gminy mają możliwość dowiedzenia się, co tak naprawdę dzieje się w ich najbliższym otoczeniu. Każda inicjatywa tego typu jest świetnym pomysłem, jeśli stać będą za tym ludzie rozważni.

Zdjęcia udostępnione przez Damiana Noszkowicza

Małgorzata Małecka


 ***
 „Zawsze chciałam robić to, co kocham…”

Pani Ola podczas występu w Ostródzie w 2011 roku.
Pani Ola Paszkiewicz, mimo młodego wieku, jest osobą znaną w naszym środowisku, szczególnie z tego, iż przez życie idzie tanecznym krokiem…

M.M.: Kiedy uświadomiła sobie Pani, że swoje życie chce związać z profesjonalnym tańcem?
Aleksandra Paszkiewicz: Od najmłodszych lat interesowałam się sportem, a taniec bardzo mi się spodobał. Szczególnie,  kiedy byłam dzieckiem, uwielbiałam  stroje tancerek: sukienki z cekinami, buty na szpilkach. Fakt ten stał się bodźcem do tego, aby właśnie tę dyscyplinę sportu uprawiać.
M.M.: Ciągłe ćwiczenia wymagają wielu wyrzeczeń. Jak udawało się Pani łączyć naukę w szkole z nauką tańca, wyjazdami na pokazy, konkursy?
A.P.: U każdego sportowca życie osobiste staje się podporządkowane profesji, którą uprawia. Podobnie stało się i ze mną.  Wszystko podporządkowałam swojej pasji. Musiałam zatem nauczyć się wiązać zajęcia w szkole, jazdy na treningi, które były przeważnie 4 razy w tygodniu w soboty i niedziele, turnieje odległe o 300 km. Oczywiście kosztowało mnie to wiele wyrzeczeń i poświęceń. W tym czasie życie towarzyskie dla mnie nie istniało.
M.M.: W jakim tańcu się Pani wyspecjalizowała?
A.P.: Moją specjalizacją jest taniec towarzyski.
M.M.: Co Pani uznaje za swój największy sukces, a może było ich wiele?
A.P.: Moim największym sukcesem było zdobycie mistrzostwa okręgu kujawsko -pomorskiego w 10 tańcach. Również olbrzymim sukcesem było zdobycie 3. miejsca w mistrzostwach Polski w obsadzie międzynarodowej. Do sukcesu należy zaliczyć także fakt, iż w sumie uczestniczyłam w 320 turniejach ogólnopolskich, we wszystkich zajmując czołowe miejsca.
M.M.: Jakieś kontuzje utrudniające życie?
A.P.: Jak do tej pory pomimo uprawiania tej dyscypliny sportu kontuzje na szczęście mnie ominęły.
M.M.: Rodzice Panią zachęcali, wspierali czy też odradzali tak trudną i niepewną drogę życiową?
A.P.: Muszę powiedzieć, że to, co osiągnęłam i osiągam, w znaczącej części zawdzięczam rodzicom. Właśnie dzięki nim mogłam być na treningach, lekcjach prywatnych z najlepszymi trenerami w Polsce. To rodzice opłacali mi zajęcia, stroje, lekcje, turnieje i w każdej chwili mogłam i mogę na nich liczyć.
M.M.: Jest Pani jeszcze bardzo młodą, niespełna 23-letnią dziewczyną, ale już założyła Pani Szkołę Tańca „Latino” w Złotnikach Kujawskich. Nie obawiała się Pani, że w naszej rolniczej, niezbyt zamożnej gminie taki pomysł może nie wypalić?
A.P.: Oczywiście, jak każda prywatna inicjatywa, również ta  wiąże się z dużym ryzykiem. I znowu wspomagającymi mnie w tym przedsięwzięciu są moi rodzice, którzy w znaczącym stopniu przyczynili się do tego, abym miała siedzibę studia, taką, jaką posiadam, czyli jaką sobie wymarzyłam. Jeśli chodzi o otworzenie szkoły tańca, nie jest to pomysł nowy, bo zawsze chciałam robić to, co kocham, jak również swoją wiedzę i umiejętności przekazywać dzieciom i młodzieży z naszej gminy i nie tylko. Pragnęłam zająć im czas czymś pożytecznym, dającym spełnienie i zadowolenie, płynące z tańca.
Z młodymi adeptami sztuki tanecznej...
M.M.: Do nauki tańca garną się głównie dzieci i młodzież? A może nie brak również dojrzałych zapaleńców oraz seniorów?
A.P.: W chwili obecnej prowadzę zajęcia taneczne dla dzieci i młodzieży z tańca towarzyskiego, nowoczesnego i hip-hopu. Z zadowoleniem muszę stwierdzić, że jest bardzo duże zainteresowanie ze strony osób starszych zajęciami aerobiku, aerobiku na szpilkach, latino solo oraz rumby. Duże zadowolenie  sprawia mi również fakt, że coraz więcej młodych osób korzysta z zajęć przygotowujących ich do pierwszego tańca na swoim ślubie.
M.M.: Czy pokazy uczniów dają Pani tyle samo satysfakcji co własne występy?
A.P.: Pokazy moich uczniów dają mi jeszcze większe zadowolenie, ponieważ jest to naprawdę wzruszające przeżycie, kiedy dzieci przeze mnie uczone zajmują czołowe miejsca na turniejach. Ze swej strony to właśnie dla nich w klubie organizuję wspólną gwiazdkę, wycieczki. Uważam to za bodziec do większego zaangażowania z ich strony.
M.M.: Realizuje Pani również inne przedsięwzięcia. Jakie?
A.P.: W chwili obecnej występuję z zespołami: „Bayer Full”, „Classic” oraz z Krystyną Giżowską. Jestem zarazem choreografem i tancerką.
M.M.: Uważa Pani, że w naszym regionie istnieją warunki dla rozwoju takich młodych, energicznych ludzi jak Pani?
A.P.: Na tę chwilę muszę z przykrością stwierdzić, że w naszej gminie nie istnieją warunki sprzyjające takiej działalności jak moja. Niestety, nie ma żadnego wsparcia ze strony władz naszej gminy, aby młode osoby – takie jak ja - miały zadowolenie z tego, co kochają robić, żeby mogły przekazywać to innym i zaszczepić w nich to, co piękne i pożyteczne. Niestety,  doświadczyłam tego na własnej skórze. Windowanie opłat, promowanie konkurencji z miast wojewódzkich niszczy rodzimą inicjatywę na tak małym rynku, jakim jest gmina Złotniki Kujawskie.
M.M.: Ważne decyzje w swoim życiu podejmuje Pani błyskawicznie czy też długo się do nich przygotowuje, korzysta z porad rodziny, przyjaciół?
A.P.: Decyzje ważne w moim życiu staram się podejmować rozsądnie i w wielu przypadkach korzystam z rad rodziców.
M.M.: Co poradziłaby Pani miłośnikom tańca z terenu naszej gminy?
A.P.: Dzieciom i młodzieży z naszej gminy życzę tego, aby do celu, który sobie obierają - a myślę o miłośnikach tańca - dążyli w sposób wytrwały, nie załamywali się małymi niepowodzeniami, bo to właśnie takie osoby z małych miejscowości bardzo często osiągają sukcesy rangi światowej.
M.M.: W życiu najważniejsze jest…?
A.P.: Dążyć do obranego celu, nie zapominając być normalnym, koleżeńskim, wyrozumiałym, jak również być szanowanym przez najbliższych i przyjaciół.
M.M.: Plany na przyszłość?
A.P.: Chciałabym ukończyć szkołę teatralną, do której obecnie uczęszczam, sfinalizować rozmowy z panią Małgorzatą Potocką z teatru „Sabat”, dalej rozwijać swoją szkołę tańca, jak również ułożyć życie prywatne.
***
Pani Oli w imieniu własnym oraz naszych czytelników życzę szybkiego spełnienia tych ambitnych planów.
Zdjęcia udostępnione przez Aleksandrę Paszkiewicz
Małgorzata Małecka

  
***
„Pewnego dnia w wakacje babcia narysowała na materiale różę…”


Justyna Kopyszka jest młodą kobietą, tegoroczną absolwentką Uniwersytetu im. Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy. Dzieciństwo spędziła w Złotnikach Kujawskich – tu uczęszczała  do szkoły podstawowej, a następnie do gimnazjum, w obu osiągała najwyższe noty.  Nie wszyscy jednak wiedzą, czym zajmowała się i zajmuje do dziś w wolnym czasie…
M.M.: W tym roku ukończyła Pani studia. Na jakich kierunkach?
Justyna Kopyszka: Obroniłam w tym roku tytuł magistra z matematyki oraz licencjat z fizyki.
M.M.: Czy zawsze Pani marzeniem było studiowanie kierunków ścisłych?
J.K.: Właściwie tak, z tym, że kiedyś myślałam o astronomii.
M.M.: Czy absolwentowi takich studiów łatwo znaleźć pracę zgodna ze swoim wykształceniem?
J.K.: W moim przypadku, ponieważ obydwa kierunki były o specjalności informatycznej, a ja dobrze czuję się w programowaniu, więc szybko znalazłam pracę. Z kolei moi znajomi ze studiów znaleźli pracę w szkołach, bankach, urzędach skarbowych, firmach prywatnych.
M.M.: U Pani w parze ze zdolnościami matematycznymi , informatycznymi, idą również zdolności artystyczne. Czym Pani się zajmuje w wolnych chwilach?
J.K.: Jeśli znajdę tylko wolną chwilę zajmuję się robótkami ręcznymi.
M.M.: Od dawna wykonuje Pani takie „cudeńka”?
J.K.: Zaczęłam kiedy miałam jakieś 6-7 lat.
M.M.: Tak sama z siebie zainteresowała się Pani rękodziełem czy też ktoś Panią „zaraził” tą pasją?
J.K.: Pewnego dnia w wakacje babcia narysowała na materiale różę i nawlekła czerwoną nitkę na igłę. Poprosiła, żebym podeszła i coś zobaczyła. Pokazała mi wtedy, jak wyszywać wzdłuż linii i tak się zaczęło. Potem były bardziej skomplikowane wzory, kiedyś nawet Bolka i Lolka wyszyłam. Następnie mama i babcia nauczyły mnie robić na drutach i szydełku, a potem już sama szukałam różnych innych technik robótek ręcznych.
M.M.: Jakimi technikami Pani pracuje?
J.K.: Zajmuję się origami, haftem matematycznym, szydełkuję, robię na drutach, wyszywam krzyżykowo, łączę wymienione wcześniej techniki oraz wiele innych.
M.M.: Wiem, że jest Pani osobą bardzo pracowitą i cierpliwą? Czy dużo czasu pochłania Pani to hobby?
J.K.: Są to czasochłonne zajęcia. Kiedy byłam młodsza i miałam więcej czasu, mogłam godzinami siedzieć i pracować przy moich robótkach. Obecnie staram się poświęcić przynajmniej godzinę tygodniowo na takie prace.

M.M.: Które z Pani dzieł najbardziej się podobają, a z których Pani jest najbardziej dumna?
J.K.: Wydaje mi się, że najbardziej podobają się moje obrazy krzyżykowe. Najbardziej dumna natomiast jestem także z obrazu - "Tajemniczy Ogród". Włożyłam w niego wiele serca i czasu, a efekt jest niesamowity.
M.M.: Swoje rękodzieło Pani kolekcjonuje, rozdaje, sprzedaje?
J.K.: Większość prac zostawiam dla siebie. Robię też upominki dla znajomych, głównie pamiątki - metryczki z okazji urodzin dziecka, kartki urodzinowe, serwetki. Część  z prac też sprzedaję, jak na przykład mitenki czy szydełkowy przestrzenny aparat, który zamówiła u mnie znajoma.

M.M.: Można gdzieś obejrzeć Pani prace?
J.K.: Większość swoich prac, jeśli tylko zdążę je sfotografować zanim do kogoś trafią, umieszczam na stronie internetowej: https://picasaweb.google.com/jusia1437/MojePraceRozne
M.M.: Pani rówieśnicy dziwią się czy podziwiają Pani zdolności?
J.K.: Większość osób dziwi się, że mi się chce nad tym tyle siedzieć, ale większości osób podobają się moje prace.
M.M.: Czym dla Pani są Kujawy jako dla rodowitej Kujawianki?
J.K.: Są dla mnie miejscem, w którym się urodziłam.
M.M.: Najpiękniejsze miejsce na Kujawach, które trzeba odwiedzić?
J.K.: Bardzo trudne pytanie. Mam kilka 'swoich' miejsc, jednak trudno jest mi wybrać jakieś konkretne. Chyba każdy sam musi zwiedzić Kujawy, żeby takie miejsce znaleźć.
M.M.: Swoją przyszłość wiąże Pani z tą krainą?
J.K.: Na chwilę obecną tak, tutaj pracuję. Jednak nigdy nie wiadomo, co przyniesie czas.
 ***
Wszystkie zdjęcia zostały udostępnione przez rozmówczynię i przedstawiają jej prace. Zapraszam również do galerii wybranych prac Justyny Kopyszki na blogu (już wkrótce).

***
Zobaczyć to, co najpiękniejsze…

Kim jest Barbara Gawrońska? Gdzie mieszka? Czym się zajmuje? Jakie ma pasje? Jeśli jeszcze tego nie wiesz, wszystko wyjaśni Ci poniższa rozmowa. Warto przeczytać! Będziesz zaskoczony…
Prace Pani Basi ze słomy
M.M.: Czy prowadzenie własnej gazety zawsze było Pani marzeniem?
Barbara Gawrońska: To nie tak, to nie było marzenie. Prowadzenie własnej gazety to raczej bunt przeciwko zakłamaniu świata i mój sposób na przekazywanie tego, co wartościowe. Pierwsza myśl o tym, że chciałabym pisać do gazety, pojawiła się, kiedy w 2005 roku napisałam do „Gazety Pomorskiej” list, dotyczący postawienia pomnika małemu bohaterowi czasu zaborów Stasiowi Hetmanowi. Wtedy zapoczątkowałam moją pasję historyczną i pisarską.  
M.M.: „Gmina w obiektywie” nie jest pierwszą gazetą, którą Pani prowadzi. Proszę powiedzieć naszym czytelnikom, co było przed nią?
B.G.: Pierwszą gazetą, a właściwie broszurką informacyjną, były „Wieści gminne”, które redagowałam i drukowałam. Walczyliśmy wtedy o utrzymanie małych wiejskich szkół na terenie gminy. Wydaliśmy sześć numerów. Następnie zredagowałam  także sześć numerów gazetki „Niezależni”, finansowanej ze składek grupy radnych, sprzeciwiających się sposobom rządzenia naszą gminą. Niewątpliwie informacje zawarte w gazetach spowodowały rewolucyjne zmiany u steru władzy naszego gminnego samorządu. Po wyborach i zmianie wójta zaproponowano mi i nieżyjącemu już Marianowi Niemczewskiemu prowadzenie gazety samorządowej „Echo Złotnickie”. Opracowałam z Marianem ramówkę, która w założeniu miała być gazetą o bardzo szerokim spektrum tematów, dotyczących mieszkańców naszej gminy. Wydany został Biuletyn informacyjny i trzy numery „Echa złotnickiego”
M.M.: Dlaczego zrezygnowała Pani z tych tytułów, tworząc nowy miesięcznik?
B.G.: Pierwsze tytuły były tylko informatorami o tym, co działo się źle w naszym samorządzie. „Echo Złotnickie” było całkiem inne, zawierało informacje historyczne, kulturalne, inwestycyjne, trochę ciekawostek oraz humoru. Kiedy - zgodnie z wcześniejszą umową - zaczęłam poruszać tematy interesujące mieszkańców i zadawałam radnym oraz wójtowi kierowane przez nich pytania, wtedy gazeta  okazała się niewygodnym pismem. Zaczęto blokować mi tematy i zarzucono zadawanie złych pytań. Nowa władza obiecywała zmiany w sposobie rządzenia, a okazało się, że demokracja skończyła się po wrzuceniu głosów do urny. Gazetę zamknięto poza moimi plecami, nie umożliwiono mi zdania sprawozdania z prowadzenia pisma i odpowiedzi na fałszywe zarzuty. Mogłam się podporządkować, słodząc rządzącym, ale nie znoszę obłudy. Zawsze starałam się postępować uczciwie i mówić prawdę. Okazało się jednak, że ci, którzy na plecach pisanych przeze mnie gazetek doszli do władzy, zmienili punkt widzenia wraz ze zmianą punktu siedzenia.
M.M.: Projektując swoje pismo, czym się Pani kierowała, jakimi założeniami?
B.G.: Podstawą jest rzetelne informowanie o tym, co dzieje się w naszej gminie, zarówno o tym, co dobre, jak i złe. Czytelnicy, według mojej opinii, chcą czytać o sobie i swoich znajomych, chcą poznać historię swojej okolicy. Wokół nas istnieje wielu ciekawych i wartościowych ludzi, których nikt nigdy by nie poznał, gdyby nie taka właśnie gazeta.
M.M.: W pasji wspiera Panią rodzina, zarówno duchowo, jak i finansowo. Pani syn stał się wydawcą „Gminy w obiektywie”.  Musiała go Pani prosić czy sam zaproponował? A może też pasjonuje się dziennikarstwem?
B.G.: Syn Dawid po uzyskaniu tytułu inżyniera postanowił otworzyć własną firmę. Postawił na to, czego się uczył, projektuje i zakłada ogrody. Wydawnictwo dopisał do działań firmy, potrzebne to było jeszcze, gdy prowadziłam „Echo Złotnickie”. Kiedy zaczęliśmy rozmawiać o powstaniu nowego tytułu, poparł pomysł, pomaga mi i kibicuje. Hobby dziennikarskie to tylko moja pasja. Córka Ilona studiuje malarstwo w Warszawie, najmłodszy syn Marcin chce zostać pilotem, uczy się w Liceum Lotniczym w Dęblinie, a mąż uwielbia politykę i historię.
M.M.: W jaki sposób pozyskuje Pani fundusze na swoją działalność?
B.G.: Początek jest trudny. Podstawa to sprzedaż gazet i reklamy. Do pierwszego numeru musieliśmy dołożyć. Niestety, bez reklam żadna gazeta nie jest w stanie się utrzymać ale jestem dobrej myśli, coraz więcej ludzi przekonuje się, że warto zajrzeć do naszego miesięcznika, a to daje też gwarancję dotarcia do klienta potencjalnym  reklamodawcom.
M.M.: Ukazały się już 3 wydania miesięcznika. Gdzie i kiedy je można kupić?
B.G.: Miesięcznik ukazuje się do 10 dnia danego miesiąca i można go kupić w punktach handlowych na terenie gminy Złotniki Kujawskie.
M.M.: Podobno ostatni numer rozszedł się w 85%. Co Pani zdaniem  jest powodem takiego sukcesu?
B.G.: Gazeta zaczyna być znana z tego, że porusza ciekawe tematy, pokazuje zwykłych ludzi  oraz rzetelnie i obiektywnie informuje.
M.M.: Słyszałam, że nie osiada Pani na laurach, ale planuje rozwój miesięcznika. W jakich kierunkach i aspektach?
B.G.: Chciałabym go rozbudować na ościenne gminy, aby to jednak zrealizować potrzebni są odważni pasjonaci, którzy tam mieszkają. Nie można dobrze pisać o tym, czego się nie czuje. Zwiększenie zasięgu gazety pozwoliłoby na większą atrakcyjność pisma i zwiększenie nakładu, co w rezultacie daje tańszy druk pisma..
M.M.: Dlaczego warto kupić nowe październikowe wydanie „Gminy w obiektywie”?
B.G.: Jak zwykle będzie tam m.in.: kolejna dawka naszej gminnej historii, tym razem stanowiska archeologiczne, relacje z wielu imprez integracyjno-kulturalnych oraz ciekawy, ekologiczny sposób na ogrzanie domu .
M.M.: Dobry dziennikarz to…
B.G.: Człowiek, który nie boi się mówić prawdy i jest ciekawy świata.
M.M.: Czym się Pani zajmuje na co dzień, kiedy nie pracuje nad nowym wydaniem?
B.G.: Teraz wszystkich zaskoczę. Wraz z mężem, który jest radnym gminy, prowadzę gospodarstwo rolne, zajmujące się sadownictwem, uprawą ziemniaków oraz hodowlą kaczek.  Znamy ciężką fizyczną pracę, a mimo to potrafimy razem wsiąść na rowery, zrobić sobie np. dziesięciodniową wycieczkę nad morze i spać w namiocie. gdzie zastanie nas wieczór. Lubimy pływać, tańczyć i poznawać nasz piękny kraj. Zamiast oglądać  telenowele poszukuję informacji historycznych i od kilku lat zbieram materiały do wydania „Przewodnika historyczno-krajoznawczego po gminie Złotniki Kujawskie”. Opracowałam „Kronikę Lisewa Kościelnego”, broszurę „80 lat tradycji Włościanek i Koła Gospodyń Wiejskich w Lisewie Kościelnym” oraz folder „Grupa wokalno-kabaretowo-teatralna Lisewiacy”. Materiały do tych opracowań pomagały mi zbierać panie z naszego lisewskiego KGW. Napisałam wiele projektów, dzięki którym młodzież: uzyskała stoły do tenisa, brała udział w spotkaniach literackich, plenerach malarskich, latała szybowcami, pisała reportaże i odwiedziła „Gazetę Pomorską”. Dodatkowo dzięki projektom zainstalowaliśmy ogrzewanie w świetlicy wiejskiej i zakupiliśmy sprzęt nagłośnieniowy z mikrofonami nagłownymi dla grupy kabaretowej. Lubię też pisać wiersze, malować i tworzyć własne pomysły rękodzielnicze.
M.M.: Prawdziwa kobieta renesansu! Jest Pani rodowitą Kujawianką?
B.G.: Przodkowie ze strony mamy i taty od pokoleń mieszkają na Kujawach.  Do Lisewa Kościelnego przybyli w 1923 roku, przodkowie mamy z okolic Kowala, natomiast przodkowie taty z Lubelskiego.
M.M.: Nasz region  to Twoim zdaniem dobre miejsce na założenie rodziny, zbudowanie domu?
B.G.: Cóż, urodziłam się w Złotnikach, 25 lat mieszkam w Lisewie Kościelnym, uwielbiam zapach wiosennej trawy, kwitnący sad i szum drzew w naszym przydomowym parku.
M.M.: Najpiękniejsze zakątki Kujaw, godne polecenia?
B.G.: Aby zobaczyć to, co jest najpiękniejsze, warto przesiąść się z samochodu na rower i zobaczyć Kujawy od kuchni. Mamy piękny będzitowski las, park w Palczynie pełen pomników przyrody, pałace w Tucznie i Leszczach oraz nasze jeziora. Ale najbardziej polecam wyjść z domu do swojego ogrodu lub na polne drogi, przyjrzeć  się otaczającemu nas światu zwierząt i kwiatów. To jest cud natury, który tylko wtedy możemy zobaczyć, kiedy wyrwiemy się z szaleńczego wyścigu szczurów dzisiejszego świata.
***
Często nie doceniamy tego, co mamy na wyciągnięcie ręki, nie zdajemy sobie sprawy z faktu, ile ciekawych osób nas otacza. Może warto rozejrzeć się dookoła?

  




Uwaga! Wszystkie zdjęcia ukazują prace  wykonane przez Panią Barbarę Gawrońską i stanowią jej własność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz