Fot. B.G. |
Dźwierzchno jest zapewne najstarszą osadą w naszej gminie i
jedną z najstarszych w powiecie inowrocławskim. Niegdyś Dźwierzchno było własnością
biskupstwa włocławskiego. W Rzeczypospolitej szlacheckiej biskupstwo włocławskie
rozciągało się szerokim pasem na lewym brzegu Wisły od ziemi łęczyckiej aż do
samego Gdańska. Uchodziło za jedną z ważniejszych diecezji. Jej biskup w
senacie zajmował trzecie miejsce, zaraz za biskupem krakowskim i arcybiskupem
gnieźnieńskim. Ordynariusze włocławscy często pełnili najwyższe funkcje urzędnicze
w państwie. Biskupstwo posiadało rozległe dobra ziemskie, na które składało się
7 miast i miasteczek oraz prawie 120 wsi. W skład tych dóbr wchodziło także Dźwierzchno
oraz pobliskie Łącko.
Jak zapewne wiadomo, różnego rodzaju spisy, inwentaryzacje
czy inwentarze to nie wymysł naszych czasów. Sporządzano je na szczęście i
dawniej. Dzięki temu mamy możliwość poznania warunków życia mieszkańców dawnej
Polski.
Na podstawie wydanych onegdaj przez L. Żytkowicza
"Inwentarzy dóbr stołowych biskupstwa włocławskiego w XVI i XVII
wieku" mamy możliwość przyjrzenia sie życiu mieszkańców ówczesnego Dźwierzchna.
Ze spisu przeprowadzonego w roku 1582 dowiadujemy się, że we wsi było 8
gospodarstw kmiecych. Mieszkali tam m.in.: Walenty Glinka, Jakub Samat, Stanisław
Wasz, Bartosz Mędrek, Maciej Czesz, wdowa Palczina oraz Jan, którzy uprawiali
po 2. włóki ziemi (jednostka miary ziemi ornej licząca ok. 17ha), natomiast
Maciej Rask uprawiał tylko 1. włókę ziemi. Wszyscy oni płacili czynszu od
jednej włóki 12,5 grosza, 4 kury, 20 jaj oraz 3 ćwiertnie owsa.
Oprócz czynszu na kmieciach spoczywały również inne obciążenia,
z których najbardziej uciążliwa była pańszczyzna wynosząca w tej wsi 3 dni w
tygodniu. Odrabiano ją we folwarku w Łącku. Z tego powodu mieszkańcy Dźwierzchna
uskarżali się, że tracą dużo czasu i "męczą sobie bydło" na dojazd do
odległego o 1,5 mili Łącka. Poza tym byli zmuszeni pracować przy utrzymaniu
grobli "podwody powinni, gdzie im każą, do łowienia ryb powinni na
jezioro". Płacili również tzw. "jazowe" w wymiarze od 2 do 15
groszy z gospodarstwa oraz "wodne" w wymiarze od 11 do 15 groszy także
od gospodarstwa. Dziesięcina z tej wsi "przychodzi do stołu JMości księdza
biskupiego". We wsi była karczma", na którą jest ogród, płacą z tego
karczmarze groszy 14". Płacili również "stawne" w wysokości 120
groszy, to jest 4 złote polskie (floreny) na rok. Złoty polski był jednostką
obrachunkową i równał się pod koniec XVI wieku 30 gr.
W Dźwierzchnie były także 3 włóki sołtysie, na którym w tym
czasie gospodarowało 2 sołtysów. Byli oni zobowiązani do płacenia
"obiednego" w wysokości 12 gr. (obiedne służyło do nakarmienia właściciela
wsi, gdy przybył na doroczne sądy). W pobliżu wsi nad brzegiem Noteci był młyn
wodny o czterech kołach. Był on użytkowany na podstawie przywileju biskupiego z
1509 roku przez rodzinę Wojdal. Najprawdopodobniej od nazwiska tych młynarzy
pochodzi nazwa sąsiedniej wsi Wojdal. Młynarz był we wsi prawdziwym potentatem,
jak wynika z późniejszych inwentarzy oprócz użytkowania młyna, uprawiał 2 włóki
własnej ziemi oraz 3 włóki ziemi plebańskiej. Za to wszystko zobowiązany był płacić
czynszu 200 złotych (florenów) i 24 ćwiertnie mąki pszennej na rok.
Jak widać z przytoczonych danych, na kmieciach z Dźwierzchna
spoczywały znaczne obciążenia. Wydaje się jednak, że nie narzekali na swój los.
Przeciętna dochodowość gospodarstwa chłopskiego o powierzchni 1 włóki pod
koniec XVI wieku wynosiła netto około 32-35 złotych polskich. Chłopi w Dźwierzchnie
uprawiali w większości po 2 włóki, więc ich dochód wynosił nawet około 70 złotych,
co było kwotą znaczną. Przeciętna dochodowość folwarku szlacheckiego o
powierzchni około 3,5 włóki dochodziła wówczas do 200 złotych.
Jeszcze dla porównania: przeciętny zarobek robotnika bez
kwalifikacji pod koniec XVI wieku wynosił 3 grosze na dzień, tragarz w Gdańsku
zarabiał 4,5 grosza dziennie, pasterz wołów mógł zarobić 1 złoty 6 groszy
rocznie, a podstarości do 10 zł rocznie. Koń kosztował wówczas około 480
groszy, wół 100 groszy, gęś 2 grosze, kogut 1 grosz, a para butów 20 groszy. Za
ćwiertnie żyta w 1590 roku płacono od 45 do 50 groszy.
Jak widać pod koniec XVI wieku żyło się kmieciom w Dźwierzchnie
dość spokojnie i w miarę dostatnio. Złe czasy dla chłopstwa i Rzeczypospolitej
miały dopiero nadejść.
Jeśli ktoś chciałby szukać wśród potomków dawnych mieszkańców
Dźwierzchna swoich przodków, to jest mało prawdopodobne z dwóch względów. Po
pierwsze księgi parafialne zachowały się w niewielkiej części. Po drugie wiek
XVII przyniósł liczne wojny i zarazy, które spowodowały wyniszczenie miejscowej
ludności. Aby ziemia orna nie leżała odłogiem, właściciele dóbr sprowadzali
osadników z innych części Polski, a często i z zagranicy. Na początku XVIII
wieku po wojnie północnej większość mieszkańców Dźwierzchna stanowili tzw.
"Olendrowie". I tak oto innowiercy uprawiali kościelną ziemię.
Opracowanie: mgr Piotr Woźniak
Źródło: Gmina
w obiektywie 7
grudnia 2012 – str. 6.
Dwór w Dąbrówce Kujawskiej
Założenie
dworsko - parkowe powstało prawdopodobnie w I połowie XIX w., kiedy właścicielem
Dąbrówki był Jan Mittelstaedt. Miało ono kształt nieregularnego wielokąta i osią
drogi Palczyn - Januszkowo podzielone było na dwie części: dworsko-parkową
(zachodnią) i folwarczną (wschodnią). Ogród miał około 2 ha. Przy wschodniej
krawędzi drogi, prowadzącej do dworu, znajdowała się kolonia domków
mieszkalnych – 5 czworaków wraz z przynależnymi doń budynkami gospodarczymi. W
tym czasie w skład majątku wchodziły: Dąbrówka 17 dymów - 123 mieszkańców,
Ryczywieś 58 dymów - 360 mieszkańców, Jakubowo 22 dymy - 135 mieszkańców,
Kolankowo 9 dymów - 60 mieszkańców, Johannisthel kolonia 39 dymów - 200 mieszkańców.
W
latach 1865 – 1880 właścicielem dóbr szlacheckich Dąbrówka Kujawska wraz z
folwarkiem Dąbrówka Mała oraz kolonią Nowa Dąbrowa był baron Vilike. Między
1862 a 1890 rokiem rozbudowano dwór, który w swej zmienionej formie dotrwał do
1945 r. Był to budynek murowany, parterowy, z wysokim naczółkowym dachem,
krytym dachówką, z poddaszem mieszkalnym w części strychowej oraz murowanym
gankiem od strony elewacji frontowej (wschodniej) i altaną od strony elewacji
ogrodowej (zachodniej). W południowo – wschodnim narożniku podwórza znajdował
się niewielki naturalny zbiornik wodny.
Od
1889 r. właścicielami majątku byli Mügüt Vobach posiadacz majętności Neudorf
pod Poczdamem oraz Roühmann Berman Dyck z Inowrocławia. W 1894 r. majątek
znalazł się w rekach Karla Meisel, a w 1905 za 100.000 marek kupił go Moritz
Lipmann, zamieszkały w Łabiszynie, który w tym samym roku odsprzedał go
Adolfowi Souer – właścicielowi dóbr szlacheckich w Shönhernnhausen. Dąbrówkę
odziedziczył Adolf Souer junior, któremu udało się przekonać władze niemieckie,
że posiadłość nie powinna być rozparcelowana ze względu na niekorzystne warunki
terenowe i nadaje się jedynie pod zalesienie. Majątek pozostał w jego rękach do
1945 roku. Założenie parkowe znacznie powiększono, założono nowy sad, którego
obrzeża obsadzono topolą czarną, brzozą brodawkowatą i jedlicą. Obszar pomiędzy
sadem a drogą dojazdową zajęły działki dla pracowników. Przy drodze do Jeżewic
wybudowano budynek mieszkalny dla pracowników sezonowych. W północnej części
park powiększono o naturalne obniżenie terenu i uregulowano brzegi zbiornika
wodnego, który dotychczas służył jako kąpielisko dla właścicieli, zalesiono
obrzeża i założono bażanciarnię. Granicę powstałego kompleksu obsadzono żywopłotem
z głogu.
W
1945 (tuż przed końcem wojny) w miejscu, gdzie żywopłot z głogu dochodził do
zachodniej granicy starego sadu, wykopano duży, głęboki dół. Miała to być
zbiorowa mogiła dla ofiar planowanej przez Niemców egzekucji. Na szczęście
egzekucji nie zdążono przeprowadzić, bo do wsi wkroczyły wojska radzieckie. Rodzina
Adolfa Souera uciekła do Niemiec, a Rosjanie spalili dwór.
Tyle
w skrócie mówią dokumenty historyczne. O tym właśnie dworze i rodzinie Souera
rozmawiałam z najstarszym mieszkańcem Dąbrówki, panem Michałem Nowaczykiem. W
roku 1938 przeprowadził się tutaj wraz z rodzicami ze Złotnik Kujawskich. Kiedy
wybuchła wojna, miał 14 lat i jako młody chłopak pracował u niemieckiego właściciela.
– Polacy, którzy zarządzali w dworze byli gorsi od tych Niemców. – mówi
pan Michał. - Woziłem mleko z majątku Souera i przywoziłem masło do dworu.
Brałem na jego konto więcej masła i woziłem biednym. Niestety, naskarżył na
mnie Polak i pobili mnie polscy urzędnicy, a wyleczył i uratował niemiecki
lekarz.
Pan
Michał nie pamięta, aby Niemcy wykopali dół na zbiorową mogiłę i powątpiewa w prawdziwość
tej informacji.
(B.G.)
Skarb w Broniewie
Na
granicy wsi Broniewo i Budziaki stał młyn, którego właścicielem był Niemiec
Hance. – To był dobry człowiek… - mówi pan Zdzisław Żelazny, którego
rodzina osiedliła się w Broniewie około 1928 roku. Rozmowa z tym panem, jak i
jego bratem Januszem (obecnie mieszkającym na Wybrzeżu), okazała się bardzo
ciekawą opowieścią, którą warto przeczytać.
Stefania
i Bronisław Żelaźni bardzo dobrze znali niemieckiego właściciela młyna o
nazwisku Hance i żyli z nim w zgodzie sąsiedzkiej. Posiadał on kilka hektarów
ziemi, dom, stodołę, oborę i młyn. Kiedy wybuchła wojna, do gospodarstwa p.
Żelaznych dotarli polscy żołnierze, którzy za drobną opłatą zarekwirowali dla
wojska ich dwa konie. – Nie mieliśmy czym uciekać. Ojciec był przed wojną
myśliwym, a że czas był niebezpieczny, więc wziął fuzję i poszedł do młynarza poprosić
go o konie. Hance dał mu je bez wahania i kazał uciekać przed Hitlerem. To był
dobry człowiek. Razem z całą rodziną uciekliśmy do Włostowa nad Gopłem, gdzie
mieszkali nasi krewni. – mówi pan Zdzisław.
Niestety
szybko się okazało, że wojna zatacza coraz większe kręgi i nie zostało nic
innego, jak wrócić do Broniewa. W międzyczasie ojciec p. Zdzisława dowiedział
się, że 14-letni syn młynarza doniósł na niego do gestapo, a miejscowi Niemcy
chcą dokonać na nim samosądu za rzekome zabranie koni młynarzowi pod groźbą
zabicia. Rodzina wróciła do Broniewa, a p. Bronisław przez rok ukrywał się u
krewnych, niestety, wreszcie wpadł w ręce gestapo. Zabrano go do więzienia w
Inowrocławiu i skazano na karę śmierci przez ścięcie na gilotynie, wyrok miał być
wykonany w Poznaniu. Jego żona, Stefania, poszła do młynarza z prośbą o pomoc.
Na drugi dzień Hance pojechał do Inowrocławia, zeznając, że zaszła pomyłka. W
trakcie tej rozmowy zasłabł i pan Bronisław Żelazny pomyślał, że to już jego
koniec, ale Hance wrócił na salę i uratował go od śmierci.
Kiedy
wojna zbliżała się do końca, Niemcy uciekali przed zbliżającym się frontem.
Uciekł również Hance z rodziną. - Około 10 lat temu jechaliśmy na pole. - opowiadają
p. Żelaźni z Broniewa – Od strony ruin młyna szło troje ludzi, Polak i dwoje
Niemców (kobieta i mężczyzna). Dwa dni później na miejscu, gdzie stał młyn,
zobaczyliśmy wykopany dół, około 2 metrów głęboki. Ludzie opowiadali, że w nocy
widać tam było światła. Wyglądało to tak, jakby była tam zakopana jakaś
skrzynia. Pewnie potomkowie młynarza wrócili po pozostawione tam kosztowności…
Niemiecki
obóz dla Żydów w Broniewie
W
ostatnim numerze obiecałam powrót do artykułu o obecności Żydów w Broniewie.
Więcej światła do tej sprawy wnieśli moi rozmówcy: Zdzisław i Janusz Żelaźni. Z
ich opowieści wynika, że Żydzi mieszkali w dwóch budynkach nowej i starej
szkoły. Wielu z nich to kupcy pochodzący z Radziejowa, którzy znali jego mamę
Stefanię jeszcze z okresu przedwojennego, kiedy często zatrzymywali się w
karczmie, jej rodziców, w której kiedyś pracowała. Gdy Niemcy przywieźli ich do
Broniewa, codziennie przechodzili obok domu p. Żelaznych. – Poznali się i
moja mama piekła dla nich chleb, podrzucaliśmy go, kiedy przechodzili obok
naszej łąki. Pamiętam, że mama wkładała mi za pasek pod koszulą kromki chleba,
a Żydzi kiedy Niemcy nie patrzyli, wskakiwali ze mną do rowu i błyskawicznie
zabierali dostarczone jedzenie. Nieraz tata podrzucał im chleb do rowu. –
opowiada pan Janusz. – Tam był straszny głód i ciężka praca. Budowali drogi
z Broniewa do Bronimierza i w kierunku Liszkowic, kopali rowy, sadzili drzewa.
Kiedy wracali wieczorem po pracy, prawie codziennie nieśli ciała dwóch zmarłych
Żydów. – mówi dalej pan Zdzisław.
-
A gdzie ich chowano? – Nie wiem, może przy szkole, może gdzie indziej. W
Broniewie istnieją dwa cmentarze, jeden w kierunku Kobelnik, tam chowano kiedyś
chorych na cholerę i drugi ewangelicki w kierunku Niszczewic. Jeszcze w 1978 r.,
kiedy uczniowie ze szkoły chodzili na spacery z p. Żejmo, istniały tam nagrobki
z nazwiskami. Dzisiaj pozostała tylko samotna sosna, a wokół są prywatne pola
obsadzone czymś, co podobno jest plantacją orzechów. – Niektórzy twierdzą,
że w szkole mieszkali Niemcy, a nie Żydzi. – Na pewno byli tam Żydzi, ale po
nich mogli osiedlić się niemieccy osadnicy znad Morza Czarnego. – Kiedyś
Broniewo było dużą osadą, tak wynika ze starych map, gdzie zobaczyć można wiele
budynków. – Tak, wiele już nie istnieje, rozpadły się, bo robiono je z
kiepskiej cegły. Przed wojną i w czasie wojny obok stawu był dół z gliną, do
którego wrzucano sieczkę i polewano wodą. Woły, które chodziły w dole, mieszały glinę i sieczkę, z tej masy wycinano
cegły, które, niestety, były bardzo nietrwałe.
Więcej
informacji o miejscowości Broniewo i jej mieszkańcach w następnym numerze.
(B.G.)
Zapraszamy mieszkańców
innych miejscowości do przekazywania zdjęć i informacji o swoim terenie.
Źródło: "Gmina w obiektywie" nr 5 str. 6 - 6 listopada 2012
***
Ktoś na niego czekał…
Do dzisiaj nikt nie wie, kim był człowiek,
który tam leży.
Kiedy przeczytałam artykuł w Gazecie Pomorskiej, próbowałam znaleźć
grób tego człowieka, nie była to jednak łatwa sprawa. Udało mi się to dopiero po
kilku latach, kiedy przy okazji spotkania biesiadnego mieszkańców wsi Dobrogościce,
odwiedziłam tą miejscowość. Skorzystałam z uprzejmości pani Doroty Górskiej,
która zaprowadziła mnie do mogiły, znajdującej się około 1 km od wsi. Aby tam dotrzeć,
skierowałyśmy się na Dąbrowę Wielką i skręciłyśmy w stronę Karczówki. Był tam
mały kopczyk obłożony kamieniami polnymi i górujący nad nimi stary krzyż, który
przed laty ofiarował „nieznanemu” pan Stanisław Stach, a ustawił go syn Franciszka
Gubki.
Przypuszczenia były i są rożne. Jedni
wierzyli, że to był Polak wracający z obozu, inni uważali go za niemieckiego
szpiega, gdyż miejscowi Niemcy ukrywali się po lasach i biegle mówili po
polsku. Znam historie ludzi, którzy nigdy nie doczekali się powrotu swoich
bliskich po czasie wojennej zawieruchy i nigdy nie mogli postawić symbolicznego
znicza. Dziś na tej osamotnionej mogile stoi kilka zniczy, ku pamięci
zaginionych.
Świadkiem
tamtego zdarzenia była córka dróżnika Zofia B., w którego domu skonał bezimienny.
Według jej opowieści na początku 1945 roku sowieci weszli do wioski, a ich
sztab zatrzymał się w domu dróżnika i zajął cały dom, obstawiając go karabinami
maszynowymi w obawie przed ukrywającymi się w tych lasach Niemcami. Był
wieczór, nagle do mieszkania wpadł żołnierz z krzykiem, że idą germańcy. Kiedy żołnierze
wybiegli z domu, padły strzały. Trafiono człowieka, który szedł wzdłuż toru od
Dobrogościc i chciał przeskoczyć rów koło nasypu. Wcześniej kazano mu stanąć,
lecz on nie wykonał rozkazu. Krótko po tym, jeden z żołnierzy chciał zaciągnąć
siostrę pani Zofii na tory, aby obandażowała rannego Polaka. Ojciec nie pozwolił,
aby tam szła, więc konającego przyniesiono do domu, chcąc go ratować. Był
strasznie podziurawiony kulami. Przed śmiercią zdążył powiedzieć, że jest
Polakiem i idzie z „einsatzu”. Ubrany był po cywilnemu, nie miał żadnych
dokumentów, w kieszeni znaleziono tylko świstek papieru, na którym widniało
polskie nazwisko i duży plik pieniędzy. Kim był?
Martwego „nieznanego” wyniesiono na
zewnątrz na mróz (gdzie leżał aż do roztopów). Jeden z Rosjan, odchodząc, zabrał
mu jeszcze buty. Nieżyjący obecnie mężczyźni z rodziny Halamusów pochowali go w
lesie obok piaskownicy, gdzie poza wydobyciem piasku, wywożono później śmieci i
padlinę.
Podobno Rosjanie nie pozwolili pochować
go na cmentarzu.
(B.G.)
Źródło: "Gmina w obiektywie" nr 4 str. 6 - 5 października 2012
***
Co kryje ziemia?
Archeologiczne
zabytki na terenie naszej gminy.
Wygląd przykładowego grobu skrzynkowego |
Żyzne gleby, zasobne w ryby jeziora, obecność
soli i złoża kamienia wapiennego były przyczynami, iż w przeszłości liczne ludy
chętnie osiedlały się w naszych okolicach. Po tych ludach nie ma już śladu,
lecz do dziś zachowały się liczne materialne pozostałości ich obecności,
Poszukiwania archeologiczne na terenie
naszej gminy zapoczątkowali w XIX wieku przedstawiciele rodu Wichlińskich.
Odkryte przez nich zabytki znalazły się z czasem w zbiorach przedhistorycznych
Muzeum im. Mielżyńskich w Poznaniu. Były to między innymi: metalowe ozdoby z
grobu ciałopalnego z epoki żelaza odkrytego na terenie Tuczna. W 1950 roku
młody pracownik Muzeum Prehistorycznego w Poznaniu, późniejszy profesor Tadeusz
Seidler - Wiśliński zbadał pozostałości osady z I fazy kultury amfor kulistych
z okresu około 3000 lat p.n.e. Był to obiekt w typie półziemianki o wymiarach
6x3,8 m znaleziony na terenie obecnego cmentarza w Tucznie. Za szczególnie cenne
odkrycie uznano pozostałości urządzenia spustowego kuszy.
Również we wsi Dźwierzchno nie brakuje
pamiątek z przeszłości. Na początku XX wieku pod wsią na polu gospodarza
Michalskiego znaleziono grób kamienny, w którym znajdowały się liczne
popielnice z ludzkimi szczątkami. Od roku 2001 na polu pana Bogdana Sobczyka w
miejscu zwanym "Grodzisko" (wzgórze nad Notecią niedaleko cmentarza)
naukowcy z muzeum w Inowrocławiu pp. Jarosław Kozłowski i Marcin Woźniak
prowadzili badania archeologiczne, których wynikiem było odkrycie fragmentu
osady kultury przeworskiej czyli z okresu wpływów rzymskich. Znalezisko
datowane jest na około I wiek naszej ery. W jego skład wchodzą piece
wapiennicze, w których wypalano wapno używane do bielenia ścian, jako środek
ochronny oraz jako topik niezbędny do wytopu żelaza. Archeolodzy odkryli także
fragmenty warsztatu tkackiego, ceramiki, elementy biżuterii oraz kości
zwierzęce. Na stanowisku tym odnaleziono także wcześniejszy piec wapienniczy
zaliczany do kultury pomorskiej, a także charakterystyczne dla Kujaw pochówki
psów. Na tym samym wzgórzu znajdują się również pozostałości osadnictwa
wczesnośredniowiecznego w postaci spalonej chaty z resztkami ceramiki, naczyń,
kości oraz broni. W pobliżu chaty znaleziono również mielesz, czyli piec do
wypalania węgla drzewnego. Planowane są dalsze badania archeologiczne w tym
miejscu, archeolodzy mają nadzieję odkryć tutaj pozostałości cmentarzyska.
Pierwsze odkryte ślady osadnictwa w
Leszczach pochodzą z wczesnej epoki żelaza. W roku 1991 podczas orki p. Henryk
Dąbrowski odkrył na swoim polu grób skrzynkowy z tejże epoki. Znalezisko to
umiejscowione było około 500 m na północ od jeziora Tuczno. Składało się z
komory grobowej o wymiarach 1x1m wykonanej z ciosanych głazów przykrytych
kamienną płytą. W grobie znajdowały się 4 gliniane popielnice z ludzkimi
szczątkami.
Archeolodzy z Muzeum Okręgowego w
Bydgoszczy określili ich wiek na około 2500 lat. Bardzo możliwe jest, że
znalezisko to jest częścią większego cmentarzyska. Eksponaty przekazano do
Muzeum Okręgowego w Bydgoszczy. Dalszych badań archeologicznych w tym miejscu
nie prowadzono.
Także w Tarkowie Górnym znaleziono
ślady osadnictwa związane z kulturą pucharów lejkowatych z II połowy IV
tysiąclecia p.n.e. Odkryto tam również na stanowisku 50 gliniane wyobrażenie
czterokołowego wozu z okresu około 2800 - 2500 lat p.n.e. W Tarkowie na
stanowisku 60 znaleziono także "skarb bursztynowy", należący do
kultury amfor kulistych. Wszystkie wyżej wymienione eksponaty znajdują się w
Muzeum Okręgowym w Bydgoszczy.
Słownik geograficzny Królestwa
Polskiego i Krajów Słowiańskich podaje, iż pod koniec XIX wieku: „…pod
cmentarzem protestanckim odkryto pokład grobów pogańskich, w sklepieniu dobrze
zbudowanym z wygładzonych kamieni, gdzie znaleziono 7 urn z pokrywami, obok
garnuszek o uchu wielkości filiżanki, w tymże znajdowały się pierścienie
metalowe po części podobne do nausznic i kamień piorunowy. Nadto znaleziono dwa
wielkie młotki kamienne, jeden łupkowy, drugi bazaltowy”.
Wymienione zabytki stanowią zapewne
wierzchołek góry lodowej i wiele jest jeszcze do odkrycia. Nieraz jeszcze pług
rolnika czy czerpak koparki wydobędzie na światło dzienne kolejne
archeologiczne skarby.
Na zakończenie przestrzegam przed
samodzielną eksploracją stanowisk archeologicznych, gdyż stanowi to naruszenie
prawa.
Na terenie naszej gminy znajdują się
również liczne zabytki architektury obronnej, ale to już temat na inną opowieść.
Tekst: mgr Piotr Woźniak
Źródło: "Gmina w obiektywie" nr 4 str. 6 - 5 października 2012
***
Pęchowo
W
1579 roku dziedzic Pęchowa Andrzej Zaremba Witosławski h. Prawdzic, podsędek
inowrocławski, wspólnie z bratem Stanisławem, właścicielem Palczyna, ufundowali
w Pęchowie drewniany kościół parafialny p. w. św. Trójcy. Nowo utworzona
świątynia przejęła rolę kościoła parafialnego w Lisewie Kościelnym, opanowanego
przez innowierców aż do roku 1611. W roku 1583 w skład parafii pęchowskiej
wchodziły następujące osady: Będzitowo, Dąbrówka Kujawska, Dobrogościce, Gniewkówiec,
Krążkowo, Lisewo, Mamlicz, Mochle, Nowa Wieś Wielka, Palczyn, Penchowo,
Rucewko, Rucewo, Tarkowo Górne, Krężoły, Lubio, Tupadły, Żółwin i Połętowo. W
roku 1869 pożar strawił budynek kościoła. Na jego miejscu pobudowano w roku
1881, istniejący do dziś nowy, jednonawowy kościół w stylu neogotyckim.
Zachęcam do odwiedzenia świątyni, zobaczymy tam m.in. marmurową tablicę
wmurowaną w ścianę kościoła, w roku 1945, poświęconą ks. Leonowi Mnichowskiemu
ur. 14.04.1902r., pochodzącemu z rodziny ziemiańskiej z okolic Żnina. Do
Pęchowa przybył w 1937r., objął probostwo i zamieszkał w szkole podstawowej,
ponieważ plebania była wtedy dzierżawiona. Obecnie szkoła ta już nie istnieje.
27 września 1939r. do Pęchowa przyjechał dziedzic Janhz, był z nim również szofer.
Wyprowadzili księdza do samochodu, popychając go i kopiąc. Tam siedział już
sołtys Sowa. Odjechali w kierunku Nowej Wsi Wielkiej i zatrzymali się w
Chmielnikach, w miejscu gdzie zaczyna się las. Wyprowadzili aresztowanych na
rozstrzelanie. Ksiądz Mnichowski, do którego strzelał Janhz, zginął na miejscu.
Szofer ranił sołtysa Sowę w oko. Niemcy przekonani o zgonie Polaków, zostawili
obydwa ciała i odjechali. Kiedy Sowa odzyskał przytomność, wyczołgał się na
szosę Bydgoszcz – Inowrocław, tam zauważył go patrol niemiecki. Znał niemiecki,
toteż uznano go za Niemca i odwieziono do szpitala w Bydgoszczy, gdzie polskie
pielęgniarki, znalazły przy rannym dokumenty. Powiadomiły żonę Sowy, która
potajemnie wywiozła go w okolice Krakowa, a przed wyjazdem poinformowała
mieszkańców o całym wydarzeniu. W kilka dni później kilku odważnych wybrało się
do lasu w poszukiwaniu zwłok księdza, ale ich nie odnaleźli.
Opracowanie B.G., na podstawie dokumentów miejsc pamięci, znajdujących się w UG Złotniki Kujawskie.
Opracowanie B.G., na podstawie dokumentów miejsc pamięci, znajdujących się w UG Złotniki Kujawskie.
Źródło:
"Gmina w obiektywie" nr 3 str. 7 - 5 września 2012
***
Niemiecki
obóz pracy dla Żydów w Broniewie
W czasie II wojny światowej dramatyczne i mroczne zdarzenia nie ominęły również
naszych stron. Jedynym z nich jest działalności niemieckiego obozu pracy
przymusowej dla Żydów w Broniewie. W okresie przedwojennym odsetek ludności
pochodzenia żydowskiego w Inowrocławiu i okolicach był stosunkowo niewielki.
Już od pierwszych dni niemieckiej okupacji Żydzi inowrocławscy poddani zostali
surowym represjom. 25 października 1939r. władze niemieckie aresztowały
wszystkich inowrocławskich Żydów i umieściło ich w starej synagodze przy ul.
Wałowej. W następnym miesiącu z miasta wywieziono kobiety i dzieci pochodzenia
żydowskiego. Prawdopodobnie cześć z nich wywieziono do Piotrkowa
Trybunalskiego, resztę natomiast zamordowano w lasach gniewkowskich. Na terenie
powiatu inowrocławskiego hitlerowscy okupanci utworzyli kilka obozów
przymusowej pracy dla Żydów. Takie obozy znajdowały się m.in. w Janikowie,
Kruszwicy i Radojewicach. Były to obozy o charakterze przejściowym, po
wykonaniu zaplanowanych prac obóz zamykano. Zdolnych do pracy Żydów wysyłano do
innych obozów, natomiast chorych i słabych likwidowano. Podobny charakter miał
również obóz w Broniewie. Bezpośrednią przyczyną powstania obozu w Broniewie
była inspekcja, którą landrat inowrocławski Hammersen odbył 27 czerwca 1941r.
Między innymi dokonał on oględzin wsi Broniewo (Brunsdorf) i stwierdził zły
stan drogi z Broniewa do Bronimierza Wielkiego (Gross Werdershausen). Władze
okupacyjne postanowiły wykorzystać do naprawy tej drogi ludnośd żydowską.
Polska
ludność Broniewa w czasie wojny została w przeważającej części wysiedlona. Na
jej miejscu okupant osadził kolonistów niemieckich ze wschodu oraz
volksdeutschów. Obóz pracy w Broniewie powstał 13 października 1941r.
Początkowo znajdowało się w nim 30 Żydów, stopniowo ich liczba wzrosła do około
100 osób. Obóz znajdował się pod zarządem budowniczego powiatowego Ermerta,
natomiast kierownikiem obozu został volksdeutsher Otto Papke z Broniewa.
Strażnikami Żydów byli policjanci pomocniczy: Richard Witt, M. Braun i Rudolf
Holz. Więźniów żydowskich umieszczono w starej broniewskiej szkole. Według
opinii
Niemców
mogło tam pomieścić się 100 osób i taki też stan liczbowy obozu utrzymywał się
przez dłuższy czas. Żydzi i Żydówki przebywający w obozie w Broniewie
pochodzili z Warszawy, Kalisza, Piotrkowa i Radziejowa. Były to z reguły osoby
bardzo młode. Warunki życiowe Żydów w Broniewie były bardzo nędzne, dość
powiedzieć, że kwota na utrzymanie jednej osoby, liczona początkowo na 1,2
marki dziennie, szybko spadła do kwoty 70 fenigów. Więźniowie notorycznie
głodowali, wyniszczała ich również ciężka praca przy budowie drogi. W czasie
żniw i wykopów Żydzi pomagali rolnikom Niemcom przy zbiorach. W okresie zimy
usuwali zaspy śnieżne, przy tych pracach zatrudniano również Żydówki. Nic
dziwnego, że w takiej sytuacji Żydzi podejmowali próby ucieczki. Do takiej
ucieczki doszło m.in. 6 lutego 1942r., kiedy to dwóch Żydów uciekło z obozu i
udało się w kierunku Wybranowa (Erstlingen). O ucieczce Żydów
telefonicznie poinformowała landrata Niemka Heise z Broniewa. Uciekinierzy
zostali szybko schwytani przez żandarmów w Niszczewicach (Detleben). Co się z
nimi stało, można się tylko domyślić. Za brak nadzoru kierownik obozu Papke
został ukarany naganą służbową. Nakazano mu również po pracy zamykać drzwi
budynku szkolnego na klucz. Zastanawiające jest, że tak liczną grupę więźniów
pilnowało tylko trzech strażników. Ale nie powinno to dziwić, gdyż tereny te w
czasie okupacji należały do tzw. Kraju Warty i były bezpośrednio wcielone do
Rzeszy. Po częściowym wysiedleniu ludności polskiej było tu stosunkowo dużo
Niemców, tak więc jakakolwiek ucieczka Żydów z obozu miała marne szanse
powodzenia. Obóz pracy w Broniewie zlikwidowano 29 września 1942r. po
zakończeniu prac przy budowie drogi Broniewo – Bronimierz Wielki. Pozostałych
przy życiu więźniów żydowskich wysłano do obozu w Radojewicach.
Osoby,
które posiadają informacje na temat funkcjonowania obozu pracy w Broniewie,
prosimy o kontakt z redakcją.
Opracował:
mgr Piotr Woźniak, na podstawie artykułu Tadeusza Kaliskiego pt. „Z badań nad
okupacją hitlerowską w powiecie inowrocławskim”, zamieszczonego w II tomie
„Ziemi Kujawskiej”.
Źródło:
"Gmina w obiektywie" nr 2 str. 6 - 6 sierpnia 2012
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz