czwartek, 1 listopada 2012

Jak są postrzegane osoby niepełnosprawne i jak same siebie postrzegają...

Jeden z autorów - Adam Ewleszyn w czasach gimnazjalnych (fot. M.M.M.)
Prezentowany przeze mnie poniżej reportaż Aleksandra Rybki i Adama Ewleszyna pochodzi z przełomu lat 2004/2005. Wpadłam na jego trop w mojej przepastnej pamięci komputerowej po nocnych Polaków rozmowach z jednym z jego autorów. Kiedy ponownie przeczytałam ten tekst, po ponad siedmiu latach, zdałam sobie sprawę, że nadal może on budzić wiele kontrowersji.

Ponieważ bohaterem reportażu jest człowiek niepełnosprawny, nie chcę się wypowiadać, póki nie wyrobicie sobie własnego zdania. Zabiorę głos, ale za 2-3 dni. Tymczasem zapraszam do lektury!

Okaleczony

Aleksander Rybka
Adam Ewleszyn

-  Oglądałem taki reportaż: człowiek na wózku, bez rąk. Człowiek mówi: dziękuję Bogu, że żyję. Jestem szczęściarzem. Kamera robi najazd na jego twarz, on pokazuje zęby w uśmiechu, a we mnie się gotuje...

A w Edwardzie się gotuje, bo jaki człowiek przy zdrowych zmysłach jest szczęśliwy ze swego kalectwa? No, jaki? Żaden!

     Innym razem, inna osoba, ale też na wózku powiedziała - zdaje się w programie Ewy Drzyzgi - że jej życie niczym się właściwie nie różni od życia tych zdrowych ludzi. I kto w to uwierzy? Nikt chyba. Nawet osoba, która to mówi - niemożliwe, żeby w to wierzyła.

     "Gdybym dostał ręce z powrotem, to nie wiedziałbym, co z nimi zrobić." - powiedział w kolejnym reportażu, kolejny niepełnosprawny. Co za bzdury, zdania pod publiczkę... Dramat. Płakać się chce. Przecież każdy normalny człowiek oddałby wszystko, aby mieć te utracone ręce z powrotem. Prawda?
     Dlaczego więc ci wszyscy ludzie tak mówią?
     Bo ktoś im kazał?
     Bo telewizja zapłaciła?
     Bo komuś wydaje się, że innym ludziom na wózku zrobi się lepiej, kiedy zobaczą w telewizji człowieka na wózku bez nóg, który mówi "a ja mam w nosie, że nie mogę chodzić".
     Powieje optymizmem. Niepełnosprawni wezmą się w garść i nie będą się nad sobą użalać. Wszyscy będą szczęśliwi.
     Co za bzdury...

     Edward ma brodę, wąsy i 42 lata. Chyba denerwuje się. Dostał rumieńców i czasami brakuje mu powietrza.
     Edward mówi, mówi i mówi. Ostatnie słowa, które powiedział były takie: "Wszyscy będą szczęśliwi, co za bzdury".
     Edward jest z Inowrocławia
     Ludzie nie szanują niepełnosprawnych. Nie szanują przez telewizję, prasę. To dziennikarze pokazują wiecznie uśmiechniętego - mimo swojego kalectwa - kalekę. Pokazują, bo można się uśmiechać, bo trzeba. Bo taki trend.
     No i później spotyka zdrowy chorego i się dziwi, że ten taki jakiś nie za bardzo zadowolony z życia, że mina skrzywiona, że nieszczęśliwy. Weź się w garść człowieku - mówi zdrowy do chorego. Trzeba odnaleźć sens życia. Inni mogą, dlaczego więc ty nie zrobisz tego samego? A jeśli nie możesz, to znaczy nie chcesz. Jeżeli nie chcesz, nie licz, że ci pomogę. Że będę słuchał biadolenia, użalania się nad sobą...
     Zobacz, tamten chłopiec nie ma rąk, maluje nogą. Ładne obrazki malował, widziałeś w telewizji, prawda? A tamten pan, prawie cały sparaliżowany, a pływa. I mistrzem świata nawet jest. Czytałeś w gazecie, prawda? Więc zrób coś człowieku ze sobą.
     A że ten chłopiec uśmiecha się przez dziesięć czy piętnaście minut do kamery tylko? Że pewnie do poduszki nieraz płacze, że beznogi i śni o biegu - może nie brzegiem plaży o zachodzie słońca, ale o zwykłym tańcu? W dyskotece za rogiem. A bezręki o posmarowaniu chleba masłem?
     Tego kamery nie widzą. Nie widzą, a niepełnosprawni nie mówią. I nikt ich o marzenia i o ten płacz nie pyta. Kamery nie interesuje, jak ten młody człowiek z powykręcanym tułowiem nie radzi sobie w życiu, tylko jak daje sobie radę.
     A to kolosalna różnica, prawda?
     Poza tym, dziennikarze nie pokazują i nie piszą o zwyczajnych niepełnosprawnych. O takich jak on Edwardach. Tylko o ponadprzeciętnych, tylko uzdolnionych mocno.
     A jak ktoś nie potrafi pływać i nie ma talentu malarskiego, to co?
     Dlatego po obejrzeniu kolejnego programu, po przeczytaniu kolejnego tekstu o tym, jak kaleka "cieszy się życiem" ma ochotę... Ma ochotę strzelić sobie w łeb.
     Bo jakoś nie potrafi się cieszyć. Bo nie daje rady. Bo tamten może, a on nie. Bo kiedy idzie do psychologa, słyszy radę: nie myśl, chłopie, tyle o tym.

     Edward powiedział od mnie: "Postanowiłem z tobą porozmawiać i poruszyć sprawy, które w Polsce nie są poruszane lub są poruszane w niewielkim zakresie. Chodzi o to, że osoby niepełnosprawne pokazywane są w mediach tak, jakby ich życie nie różniło się od życia osób zdrowych..."
     Edward ma zawsze przy sobie jedzenie: chleb z pasztetem albo szynką, banana. I reklamówkę. W reklamówce trzyma najczęściej sok winogronowy. Tak jak dziś.
    - Czego pan się spodziewa?
    - Chciałbym, żeby takie osoby jak ja wiedziały, że nie są same. Ludzie lubią przecież... Nie, nie - "lubią", tylko - "potrzebują" poczytać o swoich problemach, chcą wiedzieć, że inni wiedzą. Od lat nie czytałem o niepełnosprawnym, z którym mógłbym się utożsamić. Do programów też biorą tylko same dziwadła...
    
     A prawda jest taka: kaleka też ma pragnienia, a nawet - marzenia. Dotyczące kobiet chociażby. Ale o tym w programach się nie mówi, nie pisze w gazetach. To jest chyba temat tabu. No więc on - Edward - powie głośno to, co pewnie wykrzyczeć by chciał każdy kaleka: powie, że chciałby mieć narzeczoną. Mądrą i ładną narzeczoną by chciał. Ale...
     Edward nie widział nigdy kaleki z piękną dziewczyną.
     Widział z mało atrakcyjnymi, brzydkimi, odpychającymi i niepełnosprawnymi najczęściej.
     Zdrowy powie: to normalne przecież, tak po prostu jest. Zdrowy chyba zapomina, że niepełnosprawny też widzi piękno. I czy zdrowy wie, co myśli chory, kiedy wie, że jest gorszy? A gorszy się czuje. Bo jak nazwać mężczyznę, który wie, że piękna kobieta za nim się nie obejrzy? Jak nazwać? Może nie-mężczyzną?
     Zdrowy nie wie, co przeżywa chory, kiedy widzi zakochaną parę tulącą się na ławce. Nie zrozumie, że taki widok boli. Że zmusza do odwracania wzroku. Że niepełnosprawni też pragną miłości i seksu, choć niektórym może to się wydawać niesmaczne czy wręcz wstrętne. Bo jak może wyglądać miłość wśród innych niepełnosprawnych, w domu opieki społecznej chociażby? Nie wygląda wcale.
     Taaaaak, on - Edward - korzysta z agencji towarzyskich czasem. Ale to nie to samo, co prawdziwa miłość. Nie to samo, bo na godzinę, bo za sto pięćdziesiąt złotych (a za dziewięćdziesiąt z ogłoszenia). A jemu nie o to chodzi. On by chciał trochę czułości, rozmowy, tulenia, trzymania za rękę, oparcia. W ciągu godziny nie zdąży się tego wszystkiego zrobić.
     Niektórzy mówią, że cierpienie uszlachetnia. Nieprawda. Cierpienie upadla.

     Edward w pamiętniku napisał: "Wokół jest pełno osób takich zdrowych, mądrych, pięknych, dających dobre rady, jak mam żyć, co mam robić. Ludzie to gbury. Nie da się im przetłumaczyć wielu rzeczy. Esencją życia jest miłość i sex. Każdy przeciętny człowiek tym żyje. Miłość wśród osób zdrowych jest pełna wrażeń, namiętności, jest romantyczna. Ludzie zdrowi mają piękne kobiety, takie jak z obrazka".

     W Polsce wielka obłuda i fałsz panuje. Nie mówi się o tym, że oprócz bólu fizycznego człowiek musi z bólem psychicznym walczyć, z samotnością, niezrozumieniem. Pokazuje się, że jeden kaleka drugiego spotyka w jakiejś świetlicy, że śmieje się, gra w szachy, opowiada dowcipy. Kiedy taki człowiek wraca do pustego domu, kamerę wyłącza się. Albo...
     Ilu ludzi na wózkach widzi się każdego dnia na ulicach, w pubach?
     Każdego dnia na ulicach i w pubach ludzi na wózkach nie widzi się prawie wcale.
     Jak się nie widzi, to ich nie ma, prawda?
     I on - Edward - nie ma zbyt wielu znajomych. Nie ma, bo nie chce mu się już tłumaczyć, że on chętnie pracowałby, ale nikt nie chce go przyjąć do pracy. Że nie jest leniem jak sugerują złośliwi. Nie chce mu się walczyć ze stwierdzeniem "chcieć to móc", bo to kolejny stereotyp.
     On - Edward - żeby pobyć wśród ludzi, chodzi do supermarketu. Do Kauflanda Tu zagada, tam zagada - pouśmiecha się do kobiet pchających wózki z zakupami, do sklepowych. Po prostu - podrywa. I kobiety owszem odpowiadają, po prostu podrywać się dają. Ale do czasu. Hi, hi, hi, cha, cha, cha - ale na kawę umówić się nie chcą. A on - Edward - choć może teraz tego nie widać, jest nawet dowcipny (ale - tak pod Bogiem - on i tak, umawiać się nie chce; źle się przecież poczuć może przed spotkaniem, może nie przyjść z nie swojej woli).
     I do kawiarni wieczorem czasami chodzi. Posiedzi, w kąciku, cichutko. Soku się napije, bo alkoholu - nawet piwa - przełknąć nie może. Sok więc popija i patrzy na ludzi, na kobiety. Słucha rozmów, śmiechów. Zapamiętuje:
     Ludzie ładnie się ubierają.
     Mają srebrne zegarki, skórkowe buty i samochody.
     Dobre samochody.
     Może w nocy mu się przyśni? E...

     Edward jest szczupłej budowy ciała, niewysoki. Oczy szare, usta zwyczajne - nie za duże, nie za małe. Kobiety na jego widok nie mdlałyby nawet, gdyby był zdrowy.
     Edward codziennie wstaje o 8.30. Je śniadanie, czyta. Później drugie śniadanie, książka i koło trzynastej obiad (pomidorowa z ryżem albo krupnik). Po dwóch godzinach pierwszy podwieczorek, drugi i kolacja. Telewizja, książka, krzyżówki. Zasypia koło pierwszej w nocy. Aha, po każdym posiłku je deser - garść tabletek.
     Jeden dzień przeżyty przez Edwarda nie różni się niczym od następnego.

     Niektóre rzeczy dla niepełnosprawnych nie są dostępne i nikt - Edwardowi - nie wmówi, że jest inaczej. Chciałoby się mieć samochód? Chciałoby się mieć własny dom, a nie mieszkać z matką, która krzyczy na niego, kiedy - raz na sześć dni - kąpie się i myje głowę. Chciałoby się mieć dużo pieniędzy, a nie 380 złotych renty, za które nawet wszystkich lekarstw nie można wykupić.
     Ale żeby żyć luksusowo, trzeba pracować. Kaleka pracy nie ma, a nawet jeśli, to czy na stanowiskach dla niepełnosprawnych można się czegoś drobić? Małej willi? Mercedesa? Markowych ciuchów? Czy ktoś widział niepełnosprawnego bogacza?
     Taaaak, on Edward musiał ambicje do kieszeni schować. Kiedyś samochody z Niemiec do Polski ściągał. Chciał dom kupić, założyć rodzinę... To znaczy zaczął ściągać. I nawet nie zdążył przewieźć pół samochodu, kiedy stało się TO.
     Miał wypadek samochodowy. W 1992 roku.
     Zanim TO się stało, on - malarz, budowlaniec - był strażnikiem w inowrcoławskiej firmie.
     Tak, tak, niepełnosprawny nie może chcieć, pożądać. Nie może narzekać, bo zaraz ktoś powie, że jest zgorzkniały. Musi za to się uśmiechać. Musi mówić - z przekonaniem - że przywykł do kalectwa. Musi, bo ludzie tak chcą.
     Niepełnosprawny musi zrobić wszystko, żeby zapomnieć, że jest człowiekiem. Zęby w ścianę. I już.

     - Proszę wybaczyć, ale ma pan ręce, nogi na miejscu, porusza się o własnych siłach, bez problemu. Nie wygląda pan na niepełnosprawnego.
     - Ale jestem!
     - Na czym więc ta niepełnosprawność polega?
     - Przewód pokarmowy mam rozharatany, popękaną trzustkę w szesnastu miejscach, rozwaloną wątrobę, wycięty kawałek jelit. Czołowe zderzenie miałem. Wracałem z kolegami z Niemiec, jako pasażer. Dwa miesiące w szpitalu leżałem. Rentę mam a w papierach wpisane, że częściowo niezdolny do pracy jestem. Częściowo! Trzecia grupa! A ja czuję się, jakby ktoś mi w brzuchu gwoździe powbijał. Biegunki są, wymioty. Zmiany otoczenia organizm nie toleruje. Boli, ciągle boli. Nawet na dłuższy spacer nie ma co iść. Ciągle boli. I będzie boleć. Jak stoję, jak siedzę. Do końca życia będzie tak.
     - A przed wypadkiem. Miał pan narzeczoną?
     - No nie... Ale ja jestem pechowiec.
     - I naprawdę nie może pan pracować?
     Edward patrzy na mnie zdziwiony. Jestem kolejną osobą, która go nie zrozumiała...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz