piątek, 22 marca 2013

O numerze 9. raz jeszcze, czyli ciekawe rozmowy na stronach: 8 i 14

Od lewej: p. Marek Rosa, p. Józef  Wilczyński
Każdego zapewne interesuje co innego i na co innego zwraca uwagę w gazecie. Numer 9. już na dobre zagościł, a właściwie rozgościł się w punktach handlowych naszej gminy. Moim zdaniem, jednymi z bardziej interesujących są te strony, na których zostały opublikowane rozmowy z panem Markiem Rosą z Gniewkówca (str. 8) oraz panem Józefem Wilczyńskim, który - choć obecnie mieszka w Nowej Wsi Wielkiej - przez 29 lat pełnił funkcję sołtysa Broniewa (str. 14).
To właśnie losy pojedynczych ludzi, ich rodzin tworzą historię, którą warto poznawać, ponieważ to nie opowieści papierowych bohaterów, ale ludzi z krwi i kości.
Poniżej fragmenty tych historii.

Str. 8
Dziadek pana Marka - Michał Rosa, syn Ignacego Rosy i Agnieszki Skonieczka pochodził z wielodzietnej rodziny i mieszkał wraz z rodzicami, którzy posiadali własne, duże gospodarstwo w Pieckach gm. Kruszwica. Pisownia nazwiska ulegała zmianie ze względu na niemieckich urzędników, stąd w jego rodzinie niektórzy piszą się Rossa lub Rosha, jednakże prawidłowa pisownia to Rosa.
2 października 1910 Michał Rosa przeniósł się do Gniewkowca, gdzie kupił 56 ha gospodarstwo od p. Dybały. W roku 1914 został jak wielu innych w czasie zaborów wcielony do armii niemieckiej. Jego batalion składał się z samych Polaków, którymi dowodził niemiecki oficer. Polacy nie chcieli walczyć w niemieckich oddziałach i w okolicach Królewca dostali się do rosyjskiej niewoli. Zesłano ich na Sybir, blisko granicy z Mongolią.

Str. 14
Dziadkowie pana Józefa Wilczyńskiego pochodzili z kieleckiego. „Wędrując za chlebem” wyemigrowali do Niemiec, gdzie urodził się ojciec pana Józefa Zygmunt, a stamtąd przenieśli się do Francji, by znów powrócić w kieleckie. Dziadkowie po jakimś czasie przeprowadzili się do Jordanowa (na pograniczu Mamlicza i Polentowa), gdzie zbudowali sobie dom z pecy i pracowali u gospodarza Beckera. Pan Józef urodził się w kieleckim, lecz żyło się im bardzo biednie, pamięta jak mama piekła placki z utartego na żarnach ziarna.
Józef Wilczyński.: Po wojnie, około roku 1946 dziadkowie postanowili zaopiekować się mną i zabrali do siebie, do Jordanowa. Mieszkałem tam 21 lat. Niestety, z Jordanowem wiąże się historia mojej ciężkiej choroby, na którą zachorowałem, gdy miałem 9-10 lat. Babcia wysłała mnie do sklepu po naftę, przymocowali mi butelkę do ręki, aby się nie stłukła i dali w dłoń drobne pieniążki. Biegłem boso obok gaju (tam gdzie jest cmentarz Kramerów) i nasłuchiwałem wołania kukułki, bo słyszałem, że może pomnożyć pieniądze. Niestety, nie zakukała. Po kupieniu nafty zostało mi parę groszy, za które babcia pozwoliła mi kupić cukierki, postanowiłem jednak ich nie wydawać, bo może w drodze powrotnej usłyszę kukułkę.

Kto ciekaw ciągu dalszego, niech zajrzy do gazety, naprawdę warto:)))

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz