Czasami zastanawiam się czy chciałabym żyć wiecznie... Tak, ale pod warunkiem, że moi bliscy, przyjaciele i
znajomi też by żyli i że nie byłaby to wieczność z moimi chorobami i na wózku...
Wczoraj mama była na cmentarzu odwiedzić grób swoich rodziców i brata. Kupiła znicze i kwiaty. Dobrze, że w tym roku dała radę. Ro temu była tak chora, że nie mogła samodzielnie pokonać drogi od bramy cmentarza do grobowca. Skończyło się to - oczywiście - w szpitalu.
Obie nas smuci fakt, że pomnik dziadków jest obecnie zaniedbany. Mama wystawiła go częściowo za własne pieniądze (dziadek pozostawił fundusze jedynie na pojedynczy nagrobek, a mama po jego śmierci wystawiła podwójny). Nikt jej nie wsparł, mimo że dziadkowie mieli troje dzieci, a dwoje młodszych było ich pupilkami. Na początku, kiedy mama jeszcze czuła się na siłach, dbała o jego porządkowanie. Kupowałyśmy kwiaty, znicze nie tylko od święta. Potem, kiedy obie podupadłyśmy na zdrowiu, płaciłam ludziom za sprzątanie. Jeszcze w 2008, ledwie powłócząc nogami - mama też była wtedy chora - dowlokłam się na grób dziadków i złożyłam tam chryzantemy oraz zapaliłam znicze. To, co zobaczyłam, sprawiło, że się rozpłakałam. Nieumty, brudny, pokryty liśćmi pomnik. Zrobiłam, co mogłam, a mamie nic nie powiedziałam, żeby jej nie denerwować. Tegoż roku - 28 listopada - straciłam część stopy, w grudniu zaś resztę. W następnym latach, kiedy tylko było mnie stać, płaciłam za sprzątanie grobu dziadków.