wtorek, 25 grudnia 2012

Ale to już koniec...

Fot. I.K.
Pierwszy dzień Świąt Bożego Narodzenia, to właśnie dzisiaj. Równocześnie pragnę zaprezentować Wam ostatnią część Pamiętnika internetowego Krzysztofa Semenowicza, czyli jego wynurzenia na temat Wigilii i Bożego Narodzenia.
***

25 grudnia 2006

I... po świętach, prawie…

Nie skłamię, kiedy powiem, że ta Wigilia była niesamowita. Niesamowita pod kilkoma względami. Przede wszystkim – prezenty. Nie ich liczba, tudzież jakość oferowanych przez Gwiazdora, Mikołaja, Gwiazdkę, Dziadka Mroza (niepotrzebne skreślić) usług, tylko specyficzny typ ich wręczania. Z realnym, krwisto - kościstym Gwiazdorem, Mikołajem, Gwiazdką, Dziadkiem Mrozem (niepotrzebne skreślić), pięknie zapakowanymi (przeze mnie) upominkami i „zadaniami” towarzyszącymi przy ich wręczaniu. Do rodzinnego grona dołączyło (jednak) pięć osób, z których z trzema (przybyszami z Polski) zamieniłem po trzy zdania i złożyłem im życzenia wigilijne, brzmiące, co najwyżej powierzchownie, bo nie wiem, czego życzyliby sobie ludzie, których jutro zapewne nie poznam na drodze, bo zapomniałem ich twarzy (mam słabą pamięć do twarzy, niestety). Nasz kontakt ogranicza się do minimum, co mnie cieszy, bo i ten minimalny był, jest i będzie (najprawdopodobniej) dość specyficzny i grobowo nastrojowy. Cóż, nie ze wszystkimi człowiek jest w stanie się dogadywać na poziomie rodzinnym, chociaż atmosfera podczas kolacji wigilijnej, co mnie cieszy, była jak najbardziej miła i godna podziwu. Najpierw, jak już wspomniałem, dzielenie opłatkiem, czyli życzenia, a potem konsumpcja potraw, powinno być dwanaście, ale w naszej rodzinie zawsze było albo za dużo, albo za mało, czyli można powiedzieć, że wyrównywały się z każdym rokiem, co dawało tę magiczną liczbę. Następnie dzieci z moim bratem i jego dziewczyną wyruszyli na taras, co by Gwiazdor […] mógł się przygotować. Oczywiście w międzyczasie trwania kolacji, co chwila ktoś wtrącał, „Patrz Anka!! Gwiazdor […] za oknem. Widziałem/am go!!”, „Yhhh!!! Gwiazdor […]!!! Był tam, na saniach!!! I Rudolf był”. To wszystko na potrzeby podniesienia ciśnienia moim siostrom i bratankowi.
Gdy uroczyście wrócili z tarasu, dostawszy ringa (czytaj: puściłem bratu sygnał na jego komórkę) i zauważyli pod choinkę olbrzymią stertę prezentów przeze mnie pół nocy pakowanych, to zaczęła się zabawa. Po chwili z balkonu wyszedł Gwiazdor […], który zasiadł na krześle i po kolei wzywał domowników (tudzież gości) do odebrania prezentów. Pierwszy na odstrzał poszedł Robert. Wysoki, nawet bardzo, niezwykle szczupły (do przesady) kolega z pracy mojego taty, któremu naprawiałem komputer już około dwadzieścia razy. Został nominowany przez Gwiazdora […], którym był Tomek, jeden z synów kolejnego kolegi mojego taty (pana Adama), również zaproszonego na Wigilię, wysoki i szczupły osiemnastolatek o kruczoczarnych włosach i niezwykle dużych zębach oraz długim, haczykowatym nosie, do zaśpiewania piosenki lub opowiedzenia wierszyka, w przeciwnym razie nie dostałby prezentu. Wymamrotał kawałek starej, sprośnej, jak na ironię, bajki i wrócił na swoje miejsce bogatszy o antyperspirant.
Tak się niefortunnie złożyło, że nasi goście również robili nam prezenty, o czym dowiedzieliśmy się piętnaście minut przed rozpoczęciem Wigilii, więc czym prędzej pospieszyliśmy z bratem do jedynego w mieście (jeszcze) otwartego sklepu, chwała Bogu, będącego o krok od naszego mieszkania i zakupiliśmy upominki, które – niestety – mogły sugerować naszym gościom, że zachęcamy ich do kąpieli lub prysznicu, bo były to żele pod prysznic, wspomniane wcześniej antyperspiranty i dezodoranty. Tak nie było, rzecz jasna, po prostu sklep, w którym zaopatrywaliśmy się w te prezenty, posiadał tylko to, co było, ewentualnie, godne uwagi. Nie śmieliśmy kupować im podpasek, tudzież świec, w ostateczności mięsa i płatków owsianych, więc od biedy podarowaliśmy takie upominki. W ostateczności liczy się pamięć, a nie jakość. W ostateczności, powtarzam.
Po Robercie Gwiazdor […] zaprosił na scenę mojego brata - Łukasza. Odklepał on „Wśród nocnej ciszy”, a raczej improwizował, bo wszystkie kolędy ochoczo śpiewał pan Adam, również wysoki, trochę przy kości czterdziestoletni mężczyzna, trochę zarośnięty i też ozdobiony haczykowatym nosem (Gwiazdor […] stwierdził, że się podlizuje, bo tak wytrwale i głośno śpiewa wszystkie kolędy). Na odstrzał kolejni byli: moja najmłodsza siostra, która wyjąkała wierszyk, dławiąc się łzami ze strachu, tudzież wstydu, brat Gwiazdora […] - Rafał, który miał najcięższą próbę na arenie prezentów, bo Mikołaj […] nieugięcie atakował go pytaniami i co raz wymyślniejszymi zadaniami i ja (stwierdziłem, że jako organizator nie będę nic śpiewał, ale nie pomogły moje groźby i prośby), po odstrzeleniu „Lulajże Jezuniu” dostałem wymarzony prezent w postaci nieziemskiej piżamy (reszta prezentów przyszła stanowczo przed terminem) oraz czekoladę z olbrzymimi orzechami. Po mnie kolej przyszła na tatę, już lekko wciętego, więc poniosła go fantazja, co do wierszyka dość charakterystycznego jak na osobę pod pięćdziesiątką. Tuż za nim padło na ostatniego z braci Zabłockich. Najmłodszego i zarazem najbardziej wstydliwego członka rodziny Gwiazdor […] również nie oszczędził i musiał on zaśpiewać (w gruncie rzeczy zaimprowizował) kawałek kolędy i na tym (chwała dla tego biednego człowieka, gotowego dostać zawału) się skończyła jego męka, a widać było, że się niesamowicie wstydzi, bo zrobił się bordowy na twarzy, chociaż w naszym towarzystwie jedynie czerwienił się lekko, może podczas dzielenia się opłatkiem trochę bardziej zbordowiał, na ironię najbardziej wtedy, gdy to ja składałem mu życzenia, bo jak zwykle trochę poniosła mnie poetycka wyobraźnia. Do tego dochodził przenikliwy wzrok, który nauczyłem się (niedawno) stosować i efekt murowany. Mimo wszystko jakiekolwiek życzenia wypowiedziałem, zawsze były od serca! To się liczy. (...)
Gdy po rozdaniu prezentów Gwiazdor […] „poszedł sobie” (jak to skwitowała moja najmłodsza siostra) i skończyliśmy uroczyste rozdawanie prezentów, to zaczęło się dalsze konsumowanie. Przede wszystkim słodyczy. Zjadłem tak niemiłosierną ilość czekolady, że brzuch mnie po niej rozbolał i tak zadurzyły one moją głowę, że poczułem się jakbym wypił litr brandy. Do teraz towarzyszy mi świetny humor, chociaż pojawiają się pierwsze oznaki żalu z powodu ostatniego tygodnia, podczas którego zjadałem dużo za dużo, chociaż nie tak dużo jak kiedyś, ale i tak za dużo, niżeli bym powinien. Od Nowego Roku znów zabieram się za siebie i te kilka kilo, które niewątpliwie mi przybędą do 2007 roku spalę w miesiąc i będzie dobrze!
I tak skończyła się powoli Wigilia 2006, goście zaczęli się rozchodzić, a ja wróciłem do niesamowitej lektury Dean’a Koontz’a pod tytułem „Przepowiednia”. Za chwilę znów zacznę ją wertować, wspominając niesamowitą Wigilię. Tak wstydliwą dla wszystkich, nie tylko dla Bartka, ale tak śmieszną. I pomimo że nie udało mi się nawiązać bliższych więzi z osobami, które najprawdopodobniej za kilka miesięcy będą moimi sąsiadami, bo się sprowadzają do Irlandii, to i tak jestem zadowolony. Nawet te czekoladki z rumem, które zajadam właśnie ze świadomością, że mają milion kalorii, mnie nie przerażają. W końcu raz się żyje, a nic tak nie rozgrzewa, jak rum. Ja Wam to mówię! Ja!!!

Krzysztof Semenowicz
        absolwent 2005 – Irlandia

***
Życie naszych rodaków na obczyźnie wydaje się być bardzo interesujące, zaś święta równie wzruszające, a może i bardziej, bo z dala od domu...
W takich chwilach zawsze zastanawiam się, ile czasu potrzeba, aby cudze uznać za własne, aby się przyzwyczaić i pogodzić z losem...
Ja przeprowadziłam się tylko z jednej miejscowości do drugiej oddalonej o 4 km, a do dziś – choć minęło już ponad 15 lat – tęsknie za moim starym domem, domem mego dzieciństwa...
M.M.M. (2005)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz