Fot. K.S. |
Zauważyłam, że spodobały Wam się dywagacje na emigracji, zatem wklejam kolejną część rozważań i przeżyć Krzysztofa Semenowicza na emigracji w Irlandii z 2006 roku:)))
***
Pamiętnik
internetowy – część II (1)
18 grudnia 2006
Będzie to, co musi być...
Nieubłaganie
zza okna dobiega mnie łagodny pokrzyk przyrody, sugerujący, że nadchodzi zima.
Owszem, nadchodzi wielkimi krokami w Polsce, tu tip-topami, od czasu do czasu
zatrzymując się leniwie, co by odpocząć w drodze do swojego punktu, jakim jest
„potencjalnie” 21 grudnia. Drzewa, co prawda, straciły ostatnie ubrania w
postaci żółtych, tudzież lekko zielonkawych liści, a wiatr sugeruje chłód i
suszę, co w Irlandii jest rzadkością, ale... Suchy wiatr jest najlepszym
czynnikiem dającym do zrozumienia, że zima dopadnie nas prędzej czy później,
mimo swojej powolności.
Właśnie
siedziałem w pokoju, jak zwykle, kiedy dobiegł mnie ostry krzyk z salonu.
-
Krzyyychuu!! – ryknęła moja mama, która swoim tonem zasugerowała, że ma dzisiaj
ciężki dzień.
- O zgrozo!
– rzuciłem niedbale w przestrzeń najciszej jak się da, co by świat nie dowiedział
się o moich przedwczesnych obawach.
- Gdzie
jest portfel?? – spytała dosadnie mama, siedząca akurat na krześle przy stole
jadalnym i trzymająca w prawej dłoni papierosa, który połączony z powolnie ulatującym
dymem, przyćmiewającym gniew na twarzy rodzicielki, dawał imponujący efekt,
rodem z thrillerów Hitchoka.
- Przecież
mówiłem, że w kurtce! Co się drzesz? – okazałem swoją bojowość na jednym tchu.
- W której
kurtce? – kontynuowała spór mama.
-
Mojej. Mam tylko jedną, więc nie udawaj, że nie wiesz, w której! – syknąłem, po
czym skierowałem się w stronę przedpokoju w celu wygrzebania ze stosów odzień
właściwej kurtki i dostarczenia portfela na drewniany stół wprost przed gazetę
„Polska Gazeta”, którą wertowała po raz wtóry z braku laku moja mama.
- Trzeba
było tak od razu. – mama zmieniła ton na przymilny, co dało mi jasno do zrozumienia,
że czeka mnie eskapada do sklepu. – A teraz idź do sklepu, bo nie ma
ziemniaków! I to migiem.
Tok myślenia mojej mamy jest czasem
śmieszny, ale z reguły bardzo pouczający i wprawiający w dobry nastrój.
W sklepie szukałem kilkanaście minut
odpowiedniego rodzaju ziemniaków, bo niektóre, jak mawia moja mama, są takie,
niektóre takie, a jeszcze inne w ogóle nie nadają się do jedzenia! Po
namierzeniu czerwonych ziemniaków klasy, bodajże A, poszedłem do kasy i już
miałem płacić, kiedy zadzwonił telefon i głos w słuchawce, ten sam, który około
dwadzieścia minut wcześniej rozkazał mi iść do sklepu, oznajmił:
-
Krzysiu, kup jeszcze ogórki konserwowe, ketchup, majonez, mleko, ale 3.2 %, 2
chleby, tylko te dobre, jakiś sok, może grapefruitowy, czekoladę, tę hazlel –
coś tam, wiesz z orzechami i rolmopsy albo nie, albo tak i śledzie w śmietanie.
A jak uda Ci się znaleźć, to może weź jeszcze tę dobrą sałatkę, której Ty nie
lubisz, bo ma milion kalorii. Pa.
Po tych słowach stwierdziłem, że
jeszcze chwila, a moją dietę szlag trafi! Po powrocie do domu byłem gotowy na
bliższą konfrontację z łóżkiem, a dokładnie na wylegiwanie się ze słuchawkami w
uszach i zajadanie mandarynek, bo wszystko inne ma za dużo kalorii. Nie wiem,
jak ja wytrwam w święta? Te słodycze, ciasto, mięso, w skład którego wejdą
takie odmiany jak: schabowy w panierce czy klopsy, niezliczona ilość
różnorakich ryb, sałatka z majonezem, bigos i strach pomyśleć, co jeszcze… Daj
Boże, co bym wpadł w dwutygodniową śpiączkę.
Podczas wylegiwania się, kiedy za
oknem już dobijał się blask lamp ulicznych, do mojego pokoju po cichu weszła
siostra ze słowami:
-
Krzychuuuu… - głos sugerował trudne pytanie.
-
Czego? – spytałem uprzejmie, podnosząc głos o oktawę.
-
Krzyczysz? – spytała przymilnie, co świadczy u niej o powadze oczekującego na
zadanie pytania. Gdybym odpowiedział „tak”, to poszłaby sobie, ale wyższa ciekawość
kazała zaprzeczyć.
-
Czego chcesz znowu? – kontynuowałem, co dało jej do zrozumienia, że może pytać.
-
Nikt mi nie chce powiedzieć, więc ty powiedz, bo zawsze na wszystko masz odpowiedź.
– zarymowała mimowolnie.
-
O co chodzi?
-
Co to są prezerwatywy? – wypaliła i zrobiła udawany uśmieszek aniołka.
-
Aha – odchrząknąłem i z poważną miną powiedziałem, nie patrząc w jej oczy. – Co
to Cię interesuje? Dowiesz się w swoim czasie! Won!!!
-
Wiedziałam! Wiedziałam! Wiedziałam! – krzyknęła po trzykroć. – Nie wiesz! Za
pół roku kończysz osiemnaście lat, a nie wiesz, co to prezerwatywa!
-
Wiem, tylko nie będę Ci tego tłumaczyć, bo masz czas, żeby się dowiedzieć, co
to i do czego służy. – spojrzałem na nią srogo, co dało jej do zrozumienia, że
ma wyjść.
-
Ale ja wiem. Za idiotkę mnie masz? – powiedziała szczerze, po czym wyszła, doprowadzając
mnie do ataku śmiechu.
Moja siostra jest stanowczo bardziej
zdeprawowana niż ja, a jest sześć lat młodsza. Co to będzie później?
(...)
K.S.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz