środa, 19 grudnia 2012

Zima nadchodzi wszędzie...

Fot. K.S.
Zauważyłam, że spodobały Wam się dywagacje na emigracji, zatem wklejam kolejną część rozważań i przeżyć Krzysztofa Semenowicza na emigracji w Irlandii z 2006 roku:)))
***
Pamiętnik internetowy – część II (1)


18 grudnia 2006
Będzie to, co musi być...

Nieubłaganie zza okna dobiega mnie łagodny pokrzyk przyrody, sugerujący, że nadchodzi zima. Owszem, nadchodzi wielkimi krokami w Polsce, tu tip-topami, od czasu do czasu zatrzymując się leniwie, co by odpocząć w drodze do swojego punktu, jakim jest „potencjalnie” 21 grudnia. Drzewa, co prawda, straciły ostatnie ubrania w postaci żółtych, tudzież lekko zielonkawych liści, a wiatr sugeruje chłód i suszę, co w Irlandii jest rzadkością, ale... Suchy wiatr jest najlepszym czynnikiem dającym do zrozumienia, że zima dopadnie nas prędzej czy później, mimo swojej powolności.
Właśnie siedziałem w pokoju, jak zwykle, kiedy dobiegł mnie ostry krzyk z salonu.
- Krzyyychuu!! – ryknęła moja mama, która swoim tonem zasugerowała, że ma dzisiaj ciężki dzień.
- O zgrozo! – rzuciłem niedbale w przestrzeń najciszej jak się da, co by świat nie dowiedział się o moich przedwczesnych obawach.
- Gdzie jest portfel?? – spytała dosadnie mama, siedząca akurat na krześle przy stole jadalnym i trzymająca w prawej dłoni papierosa, który połączony z powolnie ulatującym dymem, przyćmiewającym gniew na twarzy rodzicielki, dawał imponujący efekt, rodem z thrillerów Hitchoka.
- Przecież mówiłem, że w kurtce! Co się drzesz? – okazałem swoją bojowość na jednym tchu.
- W której kurtce? – kontynuowała spór mama.
- Mojej. Mam tylko jedną, więc nie udawaj, że nie wiesz, w której! – syknąłem, po czym skierowałem się w stronę przedpokoju w celu wygrzebania ze stosów odzień właściwej kurtki i dostarczenia portfela na drewniany stół wprost przed gazetę „Polska Gazeta”, którą wertowała po raz wtóry z braku laku moja mama.
- Trzeba było tak od razu. – mama zmieniła ton na przymilny, co dało mi jasno do zrozumienia, że czeka mnie eskapada do sklepu. – A teraz idź do sklepu, bo nie ma ziemniaków! I to migiem.
Tok myślenia mojej mamy jest czasem śmieszny, ale z reguły bardzo pouczający i wprawiający w dobry nastrój.
W sklepie szukałem kilkanaście minut odpowiedniego rodzaju ziemniaków, bo niektóre, jak mawia moja mama, są takie, niektóre takie, a jeszcze inne w ogóle nie nadają się do jedzenia! Po namierzeniu czerwonych ziemniaków klasy, bodajże A, poszedłem do kasy i już miałem płacić, kiedy zadzwonił telefon i głos w słuchawce, ten sam, który około dwadzieścia minut wcześniej rozkazał mi iść do sklepu, oznajmił:
- Krzysiu, kup jeszcze ogórki konserwowe, ketchup, majonez, mleko, ale 3.2 %, 2 chleby, tylko te dobre, jakiś sok, może grapefruitowy, czekoladę, tę hazlel – coś tam, wiesz z orzechami i rolmopsy albo nie, albo tak i śledzie w śmietanie. A jak uda Ci się znaleźć, to może weź jeszcze tę dobrą sałatkę, której Ty nie lubisz, bo ma milion kalorii. Pa.
Po tych słowach stwierdziłem, że jeszcze chwila, a moją dietę szlag trafi! Po powrocie do domu byłem gotowy na bliższą konfrontację z łóżkiem, a dokładnie na wylegiwanie się ze słuchawkami w uszach i zajadanie mandarynek, bo wszystko inne ma za dużo kalorii. Nie wiem, jak ja wytrwam w święta? Te słodycze, ciasto, mięso, w skład którego wejdą takie odmiany jak: schabowy w panierce czy klopsy, niezliczona ilość różnorakich ryb, sałatka z majonezem, bigos i strach pomyśleć, co jeszcze… Daj Boże, co bym wpadł w dwutygodniową śpiączkę.
Podczas wylegiwania się, kiedy za oknem już dobijał się blask lamp ulicznych, do mojego pokoju po cichu weszła siostra ze słowami:
- Krzychuuuu… - głos sugerował trudne pytanie.
- Czego? – spytałem uprzejmie, podnosząc głos o oktawę.
- Krzyczysz? – spytała przymilnie, co świadczy u niej o powadze oczekującego na zadanie pytania. Gdybym odpowiedział „tak”, to poszłaby sobie, ale wyższa ciekawość kazała zaprzeczyć.
- Czego chcesz znowu? – kontynuowałem, co dało jej do zrozumienia, że może pytać.
- Nikt mi nie chce powiedzieć, więc ty powiedz, bo zawsze na wszystko masz odpowiedź. – zarymowała mimowolnie.
- O co chodzi?
- Co to są prezerwatywy? – wypaliła i zrobiła udawany uśmieszek aniołka.
- Aha – odchrząknąłem i z poważną miną powiedziałem, nie patrząc w jej oczy. – Co to Cię interesuje? Dowiesz się w swoim czasie! Won!!!
- Wiedziałam! Wiedziałam! Wiedziałam! – krzyknęła po trzykroć. – Nie wiesz! Za pół roku kończysz osiemnaście lat, a nie wiesz, co to prezerwatywa!
- Wiem, tylko nie będę Ci tego tłumaczyć, bo masz czas, żeby się dowiedzieć, co to i do czego służy. – spojrzałem na nią srogo, co dało jej do zrozumienia, że ma wyjść.
- Ale ja wiem. Za idiotkę mnie masz? – powiedziała szczerze, po czym wyszła, doprowadzając mnie do ataku śmiechu.
Moja siostra jest stanowczo bardziej zdeprawowana niż ja, a jest sześć lat młodsza. Co to będzie później?
(...)

K.S.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz