Fot. M.M.M. |
O Krzysztofie Semenowiczu pisałam już kilkakrotnie. Ostatni raz widziałam go 14 stycznia 2007 roku, kiedy przyjechał na chwilę z Irlandii do Polski i odwiedził nas podczas finału WOŚP w Złotnikach. Wtedy zrobiłam to zdjęcie, na którym widnieje z koleżankami. Potem kontakt nam się urwał.
Myślę, że tekst Was zaciekawi. Warto poczytać w długie zimowe wieczory, a zima już nadchodzi...
***
Pamiętnik
internetowy – część IV
06 marca
2007
Dajże
Panie...;)
Ostatnimi
czasy pisanie notek sprawia mi nie lada trudność, bo co się zabiorę do nabazgrania
czegokolwiek, to zostaję zmuszony gdzieś jechać i całą wenę szlag trafia.
Kierowany dziką żądzą zalogowania się na Onet.Blog i wklejenia tam kilku zdań
postanowiłem tej nocy nie iść spać, dopóki nie uczynię mojego szaleńczego,
misternego (lubię to słowo, nie wiedzieć czemu) planu.
Otóż leje.
Leje od kilku dni, a dzisiaj do typowej irlandzkiej ulewy (nie byle jakiej, bo
przez duże L) doszła niebywała wichura. Dokładnie wszystko zaczęło się
wczorajszej nocy. Warunki atmosferyczne (dajże Panie) zmusiły mnie do spania w
salonie, bo się bałem… Jakieś niewyjaśnione, nieartykułowane dźwięki,
dochodzące ze (prowizorycznego, służącego jedynie do ocieplenia reszty domu)
strychu, który (o ironio!) znajduję się nad moim pokojem, przyprawiały mnie o
gęsią skórkę, bo świst i gwizd nękający moją bojaźliwą duszę jest jak
najbardziej nie na miejscu. Co łomotnęło w okna typu velux, to z góry dochodził
(niczym z kiepskich amerykańskich horrorów) oddźwięk złowrogiego gniewu wiatru
(dajże Panie). Tak, więc zebrawszy wszelakie manatki, książkę „Trzynastu
apostołów” mojego ulubionego pisarza Dean’a Koontz’a (na litość Boską horror, a
raczej zbiór dwóch opowiadań i jedenastu nowel, z czego każda bardziej
przerażająca od poprzedniej), sok z pomarańczy zamknięty w granatowym kartoniku
oraz telefon, usadowiłem się w salonie i przed kominkiem, z którego dobiegała
kolejna porcja niezliczonych szaleńczych odgłosów rodem ze „Smakosza II”, przesiedziałem
najgorszy okres do godziny piątej rano.
Cały dom był
przerażający (zresztą teraz znów narasta we mnie strach i zapewne po skończeniu
wpisu pożegnam pokój na kilka godzin), ale salon najbardziej nadawał się na
kryjówkę przed demonami, bo najbliżej było do sypialni rodziców, więc w każdej
chwili mogłem skryć się pod ciepłą kołdrą mamy, gdyby coś próbowało mnie pożreć
lub w najlepszym wypadku tylko (tylko?) wyssać szpik z kości. Po raz kolejny
powtarzam sobie, że moja wyobraźnia to skarbnica przedziwności i anomalii, a
sam powinienem odstawić horrory, thrillery i kryminały na rzecz bajek,
romansideł i komedii, co by wyrównać poziom emocji wewnętrznych i nie bać się
spać we własnym łóżku w pustym pokoju z lekko przygaszonym światłem (nie śpię
NIGDY z całkowicie zgaszonym, bo boję się mimo wszystko, bałem się i bać będę
zapewne do śmierci, rzecz jasna nie mam pojęcia czego), oczywiście cały czas w
tle leci muzyka, a od przeprowadzki gra telewizor, bo cisza, to najgorsza
rzecz, jaka może mi towarzyszyć w czasochłonnym procesie usypiania. Co, jak co,
ale nie zniósłbym odgłosów rur, jakiś szmerów zza okna i innych przebijających
złą ciszę jeszcze gorszych straszliwych dźwięków nocy. Dajże Panie, by znów
nastały bezwietrzne noce i przestały łomotać całym domem, doprowadzając mnie do
mini wylewów i stanów podzawałowych. W przeciwnym wypadku będę pierwszym
człowiekiem, którego zabił umiarkowany klimat Irlandii…;)
Odkryłem
wczoraj, że mam niesamowite zdolności sentymentalne. A raczej zawsze o tym
wiedziałem, ale dopiero wczoraj dotarło to do mnie po całej linii mojego
długiego życia. Mianowicie odkryłem, że gdy coś zrobię po raz pierwszy, to
następnym razem przypomina mi się dokładnie pierwszy raz lub jakieś wspomnienie
związane z daną czynnością, które mi zapadło w pamięć. Na przykład, robiąc
sobie kakao (to ono było powodem mojego fenomenalnego odkrycia), za każdym
razem przypomina mi się moja babcia, która opiekowała się mną i moim
rodzeństwem około dziesięć lat temu, gdy rodzice wyjechali do pracy w
Niemczech. To od wtedy robiłem sobie sam kakao i wówczas babcia zwróciła mi
uwagę, że nie mogę pić dużo mleka, bo jest bardzo tuczące, a ja do teraz
nieziemsko uwielbiam gorące mleko ze słodkim kakao. Po dziś dzień, robiąc sobie
ten napój, widzę babcię ostrzegającą mnie przed otyłością. A gdy na przykład
słucham piosenki Arethy Franklyn pod tytułem „Respect”, to przypominają mi się
czasy, jak to chodziłem spać nad ranem (jeszcze mieszkając w Polsce), witając z
okna mojego pokoju na wsi wschód słońca, właśnie zasłuchany w piosenkach mojej
ulubionej wykonawczyni.
|
Czy to tylko ja mam takie odchyły? Mam nadzieję, że są
jeszcze ludzie mogący pochwalić się większymi anomaliami umysłowymi, chociaż
wydaje mi się, że to bardziej pozytywne skutki uboczne, niżeli negatywne?
Wydaje mi się, że każdy takie ma, tylko zdecydowana większość się ukrywa ze
swoimi małymi fetyszami. Jeżeli ktoś oglądał kiedykolwiek program Jerry’ego
Springer’a, to wie, że tam to dopiero ludzie mają FETYSZE, tak, więc wydaje mi
się, że w porównaniu z nimi ja jestem jak najbardziej normalny i zdrowy
umysłowo, bo bynajmniej nie lubię (dla przykładu wziętego żywcem z programu),
gdy ktoś wymiotuje na mnie lub kiedy liże się moje stopy. Zawsze powtarzam, że
sześć miliardów ludzi równa się sześć miliardów odmienności, z których każda ma
swój własny urok, czasem bardzo sympatyczny, a czasem tylko urokliwy. Przez
wielkie U…
A na koniec
powiem niczym Jerry Springer: „Dbajcie o siebie i o innych”…
07 marca
2007
Bo żyje się
tylko raz...
To będzie
krótki wpis. Kilku zdaniowa notka dotycząca pewnego filmu. Nie będę opisywać
jakiego, nie będę się zagłębiać w jego korzenie, bo pewnie (tak jak w przypadku
Donnie’go Darko) wyszłoby mi to kiepsko i nikt by nic z tego nie zrozumiał.
Chciałem tylko napisać (bo trudno to wytłumaczyć i przesłać w pełni w opisie),
że jestem poruszony… Nie tym, jak dobrze grali aktorzy, ale tą ujmującą
opowieścią, która dała mi wiele do myślenia. Zawsze po obejrzeniu
jakiegokolwiek filmu zastanawiam się długo nad fabułą i wyciągam możliwie jak
najwięcej wniosków. Tym razem jednak było inaczej, bo uświadomiłem sobie, że
miałem (a może mam) taki sam problem, a raczej podobny, z którego wyciągnąłem
już wszelakie wnioski i który dostatecznie dużo razy wałkowałem.
Jak to jest
więc z ludzką naturą? Czy człowiek może do końca życia ukrywać przed wszystkimi
i samym sobą, jaka jest prawda? Czy tak się da? Czy warto marnować życie,
uciekając od prawdziwych emocji i ekspresji? Ale czy wszystkie marzenia i
pragnienia są dobre? Może faktycznie niektóre skryć głęboko w szafie razem z
żalem i smutkiem, wspominając tylko od czasu do czasu i gdybając? Może po
prostu znaleźć alternatywę i iść ślepymi wzorcami, by przetrwać jedno jedyne
życie, które powinno być nasze, a nie czyjeś? Nie potrafię teraz odpowiedzieć
na takie pytania, ale mam nadzieję, że czas wszystko zweryfikuje, pozwalając mi
być szczęśliwym… Mam również nadzieję, że nikt, nie będę ukrywać, że chodzi mi
tu głównie o osoby wtajemniczone do stopnia I, nie będzie miał mi za złe tego
wpisu. Jak zwykle działam pod wpływem chwili, więc nabazgrałem te parę zdań i
postanowiłem umieścić na blogu.
Na koniec
pragnę tylko powtórzyć, że dalej pamiętam i wierzę, że wtajemniczeni I stopnia (no i Ci niewtajemniczeni też) będą
szczęśliwi mimo wszystko i ułożą sobie życie tak, jak będą chcieli, a nie tak,
jak każe podły świat. Każdy ma prawo do swej odrobiny szczęścia. Nie możemy o
tym zapominać. Bo żyje się tylko raz…
Krzysztof Semenowicz – Irlandia
Tekst
pierwotnie opublikowany: OBIEKTYW – MARZEC/KWIECIEŃ 2007 – STR. 22-23
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz