sobota, 15 grudnia 2012

Ze wspomnień emigranta...

Fot. M.M.M.
O Krzysztofie Semenowiczu pisałam już kilkakrotnie. Ostatni raz widziałam go 14 stycznia 2007 roku, kiedy przyjechał na chwilę z Irlandii do Polski i odwiedził nas podczas finału WOŚP w Złotnikach. Wtedy zrobiłam to zdjęcie, na którym widnieje z koleżankami. Potem kontakt nam się urwał.
Myślę, że tekst Was zaciekawi. Warto poczytać w długie zimowe wieczory, a zima już nadchodzi...
***

Pamiętnik internetowy – część IV
06 marca 2007

Dajże Panie...;)

Ostatnimi czasy pisanie notek sprawia mi nie lada trudność, bo co się zabiorę do nabazgrania czegokolwiek, to zostaję zmuszony gdzieś jechać i całą wenę szlag trafia. Kierowany dziką żądzą zalogowania się na Onet.Blog i wklejenia tam kilku zdań postanowiłem tej nocy nie iść spać, dopóki nie uczynię mojego szaleńczego, misternego (lubię to słowo, nie wiedzieć czemu) planu.
Otóż leje. Leje od kilku dni, a dzisiaj do typowej irlandzkiej ulewy (nie byle jakiej, bo przez duże L) doszła niebywała wichura. Dokładnie wszystko zaczęło się wczorajszej nocy. Warunki atmosferyczne (dajże Panie) zmusiły mnie do spania w salonie, bo się bałem… Jakieś niewyjaśnione, nieartykułowane dźwięki, dochodzące ze (prowizorycznego, służącego jedynie do ocieplenia reszty domu) strychu, który (o ironio!) znajduję się nad moim pokojem, przyprawiały mnie o gęsią skórkę, bo świst i gwizd nękający moją bojaźliwą duszę jest jak najbardziej nie na miejscu. Co łomotnęło w okna typu velux, to z góry dochodził (niczym z kiepskich amerykańskich horrorów) oddźwięk złowrogiego gniewu wiatru (dajże Panie). Tak, więc zebrawszy wszelakie manatki, książkę „Trzynastu apostołów” mojego ulubionego pisarza Dean’a Koontz’a (na litość Boską horror, a raczej zbiór dwóch opowiadań i jedenastu nowel, z czego każda bardziej przerażająca od poprzedniej), sok z pomarańczy zamknięty w granatowym kartoniku oraz telefon, usadowiłem się w salonie i przed kominkiem, z którego dobiegała kolejna porcja niezliczonych szaleńczych odgłosów rodem ze „Smakosza II”, przesiedziałem najgorszy okres do godziny piątej rano.
Cały dom był przerażający (zresztą teraz znów narasta we mnie strach i zapewne po skończeniu wpisu pożegnam pokój na kilka godzin), ale salon najbardziej nadawał się na kryjówkę przed demonami, bo najbliżej było do sypialni rodziców, więc w każdej chwili mogłem skryć się pod ciepłą kołdrą mamy, gdyby coś próbowało mnie pożreć lub w najlepszym wypadku tylko (tylko?) wyssać szpik z kości. Po raz kolejny powtarzam sobie, że moja wyobraźnia to skarbnica przedziwności i anomalii, a sam powinienem odstawić horrory, thrillery i kryminały na rzecz bajek, romansideł i komedii, co by wyrównać poziom emocji wewnętrznych i nie bać się spać we własnym łóżku w pustym pokoju z lekko przygaszonym światłem (nie śpię NIGDY z całkowicie zgaszonym, bo boję się mimo wszystko, bałem się i bać będę zapewne do śmierci, rzecz jasna nie mam pojęcia czego), oczywiście cały czas w tle leci muzyka, a od przeprowadzki gra telewizor, bo cisza, to najgorsza rzecz, jaka może mi towarzyszyć w czasochłonnym procesie usypiania. Co, jak co, ale nie zniósłbym odgłosów rur, jakiś szmerów zza okna i innych przebijających złą ciszę jeszcze gorszych straszliwych dźwięków nocy. Dajże Panie, by znów nastały bezwietrzne noce i przestały łomotać całym domem, doprowadzając mnie do mini wylewów i stanów podzawałowych. W przeciwnym wypadku będę pierwszym człowiekiem, którego zabił umiarkowany klimat Irlandii…;)
Odkryłem wczoraj, że mam niesamowite zdolności sentymentalne. A raczej zawsze o tym wiedziałem, ale dopiero wczoraj dotarło to do mnie po całej linii mojego długiego życia. Mianowicie odkryłem, że gdy coś zrobię po raz pierwszy, to następnym razem przypomina mi się dokładnie pierwszy raz lub jakieś wspomnienie związane z daną czynnością, które mi zapadło w pamięć. Na przykład, robiąc sobie kakao (to ono było powodem mojego fenomenalnego odkrycia), za każdym razem przypomina mi się moja babcia, która opiekowała się mną i moim rodzeństwem około dziesięć lat temu, gdy rodzice wyjechali do pracy w Niemczech. To od wtedy robiłem sobie sam kakao i wówczas babcia zwróciła mi uwagę, że nie mogę pić dużo mleka, bo jest bardzo tuczące, a ja do teraz nieziemsko uwielbiam gorące mleko ze słodkim kakao. Po dziś dzień, robiąc sobie ten napój, widzę babcię ostrzegającą mnie przed otyłością. A gdy na przykład słucham piosenki Arethy Franklyn pod tytułem „Respect”, to przypominają mi się czasy, jak to chodziłem spać nad ranem (jeszcze mieszkając w Polsce), witając z okna mojego pokoju na wsi wschód słońca, właśnie zasłuchany w piosenkach mojej ulubionej wykonawczyni.

Czy to tylko ja mam takie odchyły? Mam nadzieję, że są jeszcze ludzie mogący pochwalić się większymi anomaliami umysłowymi, chociaż wydaje mi się, że to bardziej pozytywne skutki uboczne, niżeli negatywne? Wydaje mi się, że każdy takie ma, tylko zdecydowana większość się ukrywa ze swoimi małymi fetyszami. Jeżeli ktoś oglądał kiedykolwiek program Jerry’ego Springer’a, to wie, że tam to dopiero ludzie mają FETYSZE, tak, więc wydaje mi się, że w porównaniu z nimi ja jestem jak najbardziej normalny i zdrowy umysłowo, bo bynajmniej nie lubię (dla przykładu wziętego żywcem z programu), gdy ktoś wymiotuje na mnie lub kiedy liże się moje stopy. Zawsze powtarzam, że sześć miliardów ludzi równa się sześć miliardów odmienności, z których każda ma swój własny urok, czasem bardzo sympatyczny, a czasem tylko urokliwy. Przez wielkie U…
A na koniec powiem niczym Jerry Springer: „Dbajcie o siebie i o innych”…

07 marca 2007

Bo żyje się tylko raz...

To będzie krótki wpis. Kilku zdaniowa notka dotycząca pewnego filmu. Nie będę opisywać jakiego, nie będę się zagłębiać w jego korzenie, bo pewnie (tak jak w przypadku Donnie’go Darko) wyszłoby mi to kiepsko i nikt by nic z tego nie zrozumiał. Chciałem tylko napisać (bo trudno to wytłumaczyć i przesłać w pełni w opisie), że jestem poruszony… Nie tym, jak dobrze grali aktorzy, ale tą ujmującą opowieścią, która dała mi wiele do myślenia. Zawsze po obejrzeniu jakiegokolwiek filmu zastanawiam się długo nad fabułą i wyciągam możliwie jak najwięcej wniosków. Tym razem jednak było inaczej, bo uświadomiłem sobie, że miałem (a może mam) taki sam problem, a raczej podobny, z którego wyciągnąłem już wszelakie wnioski i który dostatecznie dużo razy wałkowałem.
Jak to jest więc z ludzką naturą? Czy człowiek może do końca życia ukrywać przed wszystkimi i samym sobą, jaka jest prawda? Czy tak się da? Czy warto marnować życie, uciekając od prawdziwych emocji i ekspresji? Ale czy wszystkie marzenia i pragnienia są dobre? Może faktycznie niektóre skryć głęboko w szafie razem z żalem i smutkiem, wspominając tylko od czasu do czasu i gdybając? Może po prostu znaleźć alternatywę i iść ślepymi wzorcami, by przetrwać jedno jedyne życie, które powinno być nasze, a nie czyjeś? Nie potrafię teraz odpowiedzieć na takie pytania, ale mam nadzieję, że czas wszystko zweryfikuje, pozwalając mi być szczęśliwym… Mam również nadzieję, że nikt, nie będę ukrywać, że chodzi mi tu głównie o osoby wtajemniczone do stopnia I, nie będzie miał mi za złe tego wpisu. Jak zwykle działam pod wpływem chwili, więc nabazgrałem te parę zdań i postanowiłem umieścić na blogu.
Na koniec pragnę tylko powtórzyć, że dalej pamiętam i wierzę, że wtajemniczeni  I stopnia (no i Ci niewtajemniczeni też) będą szczęśliwi mimo wszystko i ułożą sobie życie tak, jak będą chcieli, a nie tak, jak każe podły świat. Każdy ma prawo do swej odrobiny szczęścia. Nie możemy o tym zapominać. Bo żyje się tylko raz…

Krzysztof Semenowicz – Irlandia


Tekst pierwotnie opublikowany: OBIEKTYW – MARZEC/KWIECIEŃ 2007 – STR. 22-23

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz