poniedziałek, 17 grudnia 2012

Takie atrakcje tylko u mnie:)))

Autor (fot. M.M.M. - XI 2004)
Dzięki mnie mieliście niepowtarzalną okazję przeczytać IV część pamiętnika Krzysztofa przed I :))) Dopiero bowiem wczoraj dokopałam się do początku oraz części II. Niestety, III w moich annałach figuruje chwilowo jako nieodnaleziona... Ale może... kiedyś...
*** 
Pamiętnik internetowy – część I

Słodka zemsta Szczurka


Coś się ze mną stało dobrego, bo napisałem z osiem wierszy w ciągu dwóch dni. Zostaje tylko pytanie czy nadają się na coś więcej niżeli tylko spuszczenie w toaletach publicznych…

Ostatnie dwa dni mogę zaindeksować do grupy „masakra i pochodne”. Nie dość, że musiałem znaleźć coś, czego nikt nie widział w tej Irlandii na oczy, to jeszcze zostałem zobligowany do zebrania wszelakich informacji na temat otwarcia własnej restauracji… Szczerze mówiąc, będzie z nią trochę problemów, bo Sanepid w Irlandii jest jak bieg na tysiąc metrów przez płotki po ciemku w krzakach Amazonii. Dobrze, że jest choćby jeden plus całego tego przedsięwzięcia: szef kelnerów już zaangażowany. Jesteśmy uratowani. W banku dowiedziałem się, że działalność gospodarcza to małe koszta, ale jednak serwowanie żywności to nie sklep z częściami samochodowymi, więc warunki muszą być. Trochę się zakręciłem, bo wczoraj byłem tak śpiący cały dzień, że myślałem, iż polegnę pod ławką w centrum miasta, ale jakoś udało mi się przeżyć na kawie Maxwell House.

Za to dzisiaj się wyspałem, pomimo, że o 8.00 wyrwano mnie z łóżka, bo moja mama potrzebowała tłumacza listu z elektrowni. List zając, chciał uciec, więc musiałem go szybko przetłumaczyć… No, a potem nie warto było się kłaść z powrotem, gdyż znów musiałem iść do banku. Oni mnie tam kiedyś nie wpuszczą, bo za częstym jestem w nim bywalcem… Może już myślą sobie, że planuję jakiś napad czy coś? Jutro ubiorę perukę i założę jaką chustę, co by mnie nie rozpoznali, bo muszę i tak iść zapłacić za wodę. Podam się za ciotkę mamy albo stryjenkę jakąś może? A zresztą niech sobie myślą, najwyżej dostanę odszkodowanie za nieuzasadnione oskarżenia na tle maniakalnego prześladowania pracowników banku i rabunek w afekcie. W końcu będę mógł zainwestować w porządną drukarkę.

W innym biurze, w który mnie nie było kawał czasu, bo z trzy tygodnie, powiedziano mi, że własna działalność gospodarcza winna być zakładana po ukończeniu 18 roku życia. Ja na to, że to nie moja firma będzie, a ta kobitka do mnie: To, po co Ci o tym wszystkim wiedzieć? Spuściłem na to zasłonę milczenia, bo ona od zawsze mnie irytowała swoimi trafnymi spostrzeżeniami i nie powiedziałem jej, że ja tylko się dowiaduję i zbieram informacje.

(...)

Tydzień Wielkiego Plusa


Powoli, ale sukcesywnie starzeję się. Niby ten proces ciągnie się latami, ale u mnie przebiega w zawrotnym tempie. Jak zwykle przesadziłem z liczbą zmartwień i wszelakich trosk. Chyba nie jest tak źle, jak myślałem. Jaki ja jestem głupi… Staram się, żeby wszystko było jak najlepiej, ale dochodzę do wniosku, że warto nie ingerować w przeznaczenie, bo ono jest ustalone z góry i nie zmienimy go chociaż byśmy bardzo chcieli. Zastanawiające jest to, jak jedna rozmowa może człowieka sprowadzić na ziemię. Ba! Jedno zdanie, oznajmiające tak wiele. No cóż, chyba muszę następnym razem pomyśleć za nim zacznę wyciągać moje mroczne i pochopne wnioski.

Po raz kolejny stwierdziłem przed samym sobą, że czas najwyższy wziąć się w garść. Do osiemnastki zostało mi 209 dni, więc mam 208 dni na nauczenie się języka angielskiego, wliczając wszystkie slangi, wyrazy potoczne, bliskoznaczne, archaiczne, amerykańską odmianę, gwarę, etc. Mogę jedynie pomarzyć, że nauczę się w ciągu 8 miesięcy 6000 wyrazów potocznych. Następnie jadę do Polski wyrobić dowód, a w tym do Poznania i zapisuję się do internetowej szkoły, bo muszę mieć polską maturę, jakkolwiek miałbym ją zdać. Wracam do Irlandii wydaję moją książkę i robię międzynarodową karierę w show-biznesie ;) Hollywood i te sprawy… Po roku zakładam fundację, buduję dom dziecka i jestem najszczęśliwszą osobą pod słońcem… Oczywiście o styczniowym wypadzie do Lublina nie zapomniałem, no i o dedykacji w mojej pierwszej książce też (marzenia znów wzięły górę nad rozumem).

Irlandczycy nie znają pojęcia plastelina. Obszedłem całe miasto w poszukiwaniach i nic. Po drodze nabyłem tuzin innych rzeczy, a do domu wróciłem spłukany. I weź tu teraz człowieku dostań pracę, a po piętnastu minutach wydaj wszystkie zarobione pieniądze (zapewne tak będzie, jak zacznę pracować). Idąc do sklepu muszę brać odliczoną sumę, żeby nie kupić niczego innego, co zazwyczaj mi się zdarza. Bądź, co bądź plasteliny nie było, więc kupiłem kredki. Coś trzeba było, co by nie mówili, że się myślało tylko o kopertach, spinaczach, pinezkach, ryzie papieru, długopisie żelowym niebieskim, pustych płytach CD i żarówce (swoją drogą, cholera wie, po co). Już zamierzałem kupić tusz do drukarki, ale w porę się walnąłem w łeb, a raczej jakiś głosik mi szepnął, że mama ostrzy plastikowy sztuciec. Wróciłem do domu zadowolony, moja mama zrobiła oczy, które wróżyły katastrofę na miarę WTC, ale spuściła na to wszystko zasłonę milczenia, co podsumowałem zadławieniem się powietrzem.

Pod wieczór, czyli jakieś dwie godziny temu, udałem się znów na zakupy, tym razem z mamą, która najwyraźniej obawiała się o budżet rodzinny, tym bardziej, że nie było pieniędzy i trzeba było wziąć kartę, aby wypłacić. Cud się stał, dorównujący śmiało największym cudom, jakie miały miejsce na tej ziemi, bo bez większych sprzeczek i zdań typu: „Zawsze mam najgorzej!” udało mi się zainwestować w pościel. Na domiar wszystkiego, byliśmy w moim ulubionym sklepie i tam widziałem taki syntezator, że szczena mi opadła. Zagrałem trochę na nim, ale się speszyłem, bo wszyscy podeszli, by popatrzeć, a na końcu bili brawo. Poczułem się przez moment jak Chopin czy jakiś inny Rachmaninow. A szczena opadła mi, bo mama stwierdziła, że kupimy taki na gwiazdkę. Moja mama ma skłonności do przedłużeń „o tydzień” wszystkiego, co się „o tydzień” przedłużyć da, ale jak sama się zadeklaruje, to dotrzymuje słowa. Coś ostatnio wszystko się dobrze układa, aż za. Mam nadzieję, że nagle to się nie zawali. Tak jak jest, jest dobrze, wręcz bardzo.


 K.S. 
Pierwotna publikacja: "Obiektyw" (grudzień 2006) - str. 22.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz